Od lat pracował na największych scenach operowych – od Teatru Maryjskiego w Petersburgu po La Scalę, londyńską Covent Garden i nowojorską Metropolitan. Na tej bogatej liście znalazł się też w 2019 roku Teatr Wielki w Poznaniu, na którego zaproszenie w poznańskiej Hali Arena Graham Vick wyreżyserował „Parię” Stanisława Moniuszki. W maju tego roku spektakl otrzymał tzw. operowego Oscara w kategorii: dzieło odkryte na nowo, powiększając w ten sposób listę polskich zdobywców International Opera Awards.
Reżyserską karierę zaczynał w połowie lat 80. w Scottish Opera, potem był związany ze słynnym festiwalem w Glyndebourne. To tam po raz pierwszy zetknąłem się z jego nazwiskiem, gdy w 1994 roku wystawił „Eugeniusza Oniegina” Czajkowskiego z naszym śpiewakiem Wojciechem Drabowiczem w roli tytułowej, który zaczynał efektowną karierę międzynarodową, tragicznie przerwaną kilkanaście lat później wypadkiem samochodowym. Trochę byłem rozczarowany inscenizacją – zimną, z wygaszonymi emocjami, które Brytyjczycy z trudem odnajdują w utworach słowiańskich, choć trzeba było przyznać, że Vick umiejętnie operował symbolami, każdemu nadając istotne znaczenie.
Był jednak już wtedy artystą o międzynarodowej renomie. Wzbudził na przykład entuzjazm publiczności w La Scali, gdy zaproponował „Macbetha” Verdiego bez budowania na scenie średniowiecznego zamku. Zastąpił go przekrzywionym sześcianem.
Konsekwentnie zbliżał operę do współczesności, zmieniając czas akcji i odrzucając historyczny kostium. Dziś czynią to niemal wszyscy reżyserzy, u niego takie działania miały zawsze głębszy sens. Udowadniał, że w klasycznych operach odnajdziemy uniwersalne , a więc też współczesne, konflikty i problemy. W plenerowym „Czarodziejskim flecie” w Maceracie baśniowego smoka, z którym walczył bohater Mozarta, zastąpił buldożerem takim jak te, którymi we Włoszech niszczono nielegalne obozy przybyłych z Afryki imigrantów. W „Zmierzchu bogów” Wagnera trzy Norny zamiast prząść dla świata nici żywota zajmowały się konstruowaniem bomby.
W podobny sposób podszedł w Poznaniu do „Parii”. Dowódcę wojsk Idamora ubrał w polski mundur wojskowy, masom wręczył hasła ze społecznym hasłami. I podobnie jak w wielu innych inscenizacjach zatarł granicę między artystami a widzami, którzy stawali się uczestnikami zdarzeń. Dlatego tak chętnie inscenizował opery w miejscach nieoczywistych, w halach sportowych i w namiotach cyrkowych czy na świeżym powietrzu.