Mecze wolę oglądać sam

Pisarz Jerzy Pilch o polskim Euro, igrzyskach olimpijskich w Londynie, Waldemarze Fornaliku i Cracovii

Publikacja: 27.12.2012 07:31

Jerzy Pilch: – Tomasz Majewski to już wielki mistrz. On jest jak hiszpańscy piłkarze. A do tego czyt

Jerzy Pilch: – Tomasz Majewski to już wielki mistrz. On jest jak hiszpańscy piłkarze. A do tego czyta książki. Podobno maniakalnie. Sił życzę. Co innego wygrać olimpiadę, co innego doczytać do końca niejedną książkę dzisiejszą

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Jaki to był rok dla sportu?

Jerzy Pilch:

Niewątpliwie trzecie miejsce Cracovii w pierwszej lidze po rundzie jesiennej to zły znak. Drużyna, kierownictwo, mitycznie  przywrócony trener Stawowy, wszyscy wszem i wobec głoszą, że nieskończenie górują nad resztą, że w zasadzie już są w ekstraklasie. Zaczynać wiosnę z takim przeświadczeniem to śmierć, zwłaszcza że klub cechuje wiekuista kruchość psychiczna. Jedna ze sformułowanych przeze mnie reguł futbolu powiada: „Z trzeciego miejsca znacznie bliżej do czwartego niż do drugiego". Empirycznych dowodów zebrałem wystarczającą ilość. Nie trzeba mi więcej. Czyli jak przed stanem wojennym: wejdą, nie wejdą.  Czyli jak zawsze strach, niepewność, straceńcza wiara i nieuleczalna nadzieja.

I dlatego z panem rozmawiam. Zdezorientowany jednak jestem. Nie wiem, czy będziemy się łączyli w bólu po przegranym Euro, czy wleje pan we mnie jakiś irracjonalny optymizm. Po tych kilku uwagach na temat Cracovii widzę, że akurat na to chyba nie powinienem liczyć.

Człowiek łagodnieje z upływem czasu. Z umiejętnościami piłkarzy nie było najgorzej, ale mieliśmy pecha. Pamięta pan pierwszy mecz Polski  na mistrzostwach w 1974 r. Po dziesięciu minutach prowadzimy z Argentyną 2:0, po koszmarnych, a bezlitośnie przez Latę i Szarmacha wykorzystanych błędach Carnevalego; w sumie  wygrywamy 3:2 i to zwycięstwo, a bardziej jeszcze utrzymanie wygranej nas niesie. Gdyby po pierwszej bramce z Grekami padła druga, mogło być zupełnie inaczej, może nawet cały turniej byłby inny...  Jak wygrywasz nieraz (np. na ważnym turnieju u siebie), grasz lepiej, niż grasz. Przegrywasz – na odwrót.

Można porównać drużynę Kazimierza Górskiego do reprezentacji Franciszka Smudy?

Można, ale rezultat łatwy do przewidzenia. Drużyny nie, ale sytuacje w futbolu się powtarzają. Zwłaszcza kluczowa sytuacja polegająca na strzeleniu lub niestrzeleniu jednego gola. Smudzie ten gol niestrzelony Grekom musi się śnić. Było nie powtarzać, że nie jesteśmy Brazylią, było wygrać z Grekami, na Greków Brazylii nie trzeba. Jak się tak asekurancko zaczyna, to kończy się znacznie gorzej. Górski nie zapewniał, że nie jesteśmy Brazylią, tylko ją jedną bramką, ale wygrzmocił.

Widział pan na stadionie jakiś mecz Polaków podczas Euro?

Mogłem pójść, dobrzy ludzie proponowali, ale się bałem, że będzie jak z Cracovią. Pójdę, a potem będę odchorowywał. Mówiąc wprost: za poważnie traktuję piłkę, bym mógł w obecnym stanie ducha i ciała kadrę czy nawet wielką europejską piłkę na żywo oglądać, emocje rozszarpałyby mnie na strzępy. Poza tym ja wolę mecze oglądać sam. Podczas Euro miasto było inne, taka zmiana aury to dla mnie aż nadto, po spacerze  wracałem do domu, siadałem przed telewizorem i zaczynało się to, co znamy od kilkudziesięciu lat – męczarnia. W dodatku sytuacja nowa, bo  Europa przyjechała do Polski. Przychodzi Europa do Polski, a Polska nie wychodzi z grupy. Jak gospodarz nie wychodzi z grupy, to jest więcej niż przegrana, to jest nietakt. U nas, a bez nas. Gospodarz powinien wytrwać przynajmniej do połowy  imprezy. Nie mówię do końca. Ale zwałka po – praktycznie pierwszym – podejściu? Wszystko było do wygrania, a wszystko przegrali. Kiedy  widzieli, że nie dadzą rady, to mogli przynajmniej kupić awans, dla tych milionów wymalowanych na biało- -czerwono ludzi. Ale kto miał kupić? Gadocha gdzieś przepadł, a Fryzjer siedzi.

W tym miejscu w wywiadach prasowych pada teraz słowo „śmiech".

Jaki śmiech? Żart prosty, ale żal pozostał, chociaż wyrozumiałość dla tego, co się stało, wzrasta.

Jakby nie patrzeć – Euro było jednak świętem.

Było, było. Ale jak głównym sukcesem turnieju okazuje się powszechny entuzjazm dla barw narodowych, to ja jednak dziękuję. Nim się rozpoczęło, przeszła mi przez głowę rytualna myśl, żeby Polska odpadła jak najszybciej, to będzie można oglądać mecze ze spokojem. Może tak, ale nie u siebie. W domu nieobecność gospodarza nazbyt widoczna. Uciecha? Hiszpania grała fantastycznie. Łatwiej coś zdobyć, niż utrzymać, a oni wygrali trzeci wielki turniej w ciągu ostatnich czterech lat. Ten sam styl, ci sami ludzie, 600 podań i przeciwnik sprowadzony do bezradności graniczącej z obłędem. W zasadzie odebrać Hiszpanom piłkę można po strzeleniu przez nich bramki. Katalonia walczy o niepodległość, ale piłkarze Barcelony grają razem z tymi z Realu, jak nikt inny na świecie przed nimi nie grał. Obecne sukcesy Hiszpanii to jest sprawiedliwość dziejowa, cześć i chwała dla wielkich hiszpańskich klubów, które tyle dały piłce.

No i do tego Leo Messi...

Gdyby Messi grał dla Realu, to bym go lubił. Teraz mogę go, co najwyżej, darzyć umiarkowanym szacunkiem. W zasadzie jednak mnie wkurwia. Kunszt techniczny, skuteczność. Frankowski z Barcelony. A kunszt na Euro to oczywiście karny Andrei Pirlo, w meczu z Anglią. Messi by tak nie umiał, a Cristiano tak.

Będzie pan to sobie puszczał na wideo.

Zanim zacznę ćwiczyć to uderzenie, muszę mu się przyjrzeć (śmiech). Swoją drogą lubię oglądać mecze czarno-białe. Na przykład mistrzostwa świata z roku 1954. Absolutnie fantastyczne, nie tylko ze względu na to, co działo się na boisku i w jakich okolicznościach przegrał faworyt, czyli Węgrzy. Powolne, majestatyczne tempo gry. Oglądam świat, na którym już od dwóch lat jestem, a jakby mnie nie było. Węgrzy grają poza moją świadomością, na nic nie mam wpływu, a przecież świat żyje, trwa. Za kilkadziesiąt lat zobaczę to na filmie. Biało-czarnym.

Po Euro zmienili się trener reprezentacji Polski, kilku zawodników i gra. Pójdzie pan na ich mecz bez obaw?

Mam nadzieję, że mu tym porównaniem nie zaszkodzę, ale Waldemar Fornalik przypomina mi Kazimierza Górskiego. Spokój wewnętrzny, widać, że się w nim gotuje, ale po męsku opanowany, wie, co mówi, można na nim polegać. Powiedziałbym: jest Fornalik – jest spokój, a nawet komfort, bo to jest człowiek, który nie odpuści, doprowadzi rzeczy do końca, zrobi rzetelnie wszystko, co można, i sporo więcej. Nie znam Fornalika, ale odrobinę znam się na ludziach, pewne rzeczy są też na twarzy wypisane, na przykład na pana obliczu widzę rys sybarytyzmu i wątpię, bym się mylił. Wracając do trenera:  powszechnie wiadomo też, jak Ruch chodził pod tą z pozoru łagodną  ręką. Gość stworzył drużynę – nic nikomu nie ujmując – z niczego. Gadanie o braku doświadczenia międzynarodowego to brednia. Jakie miał Górski? Chyba że ktoś za doświadczenie międzynarodowe uważa grę w RKS Lwów, w czasach gdy to miasto należało do Polski. Fornalik jest innym typem niż Franciszek Smuda, który niewątpliwie dobrze chciał. W odbiorze zawodników i kibiców liczą się jednak nie tylko umiejętności trenerskie, ale i postawa. A powiedzieć o Smudzie, że miał osobowość przyjazną światu, to nic nie powiedzieć. Kiedyś na Dworcu Centralnym widząc znaną twarz, ukłoniłem mu się odruchowo – obesrał mnie wzrokiem.

Nie ma pan wrażenia, że igrzyska olimpijskie jakoś nam w tym roku przeleciały koło oczu?

Mam nawet pewność. Zawsze oglądam igrzyska z zainteresowaniem, ale londyńskie zaczynały się zaraz po mistrzostwach w piłce i były  męczące ze względu na brak sukcesów. Piłkarze strzelili na Euro dwie bramki, Polska zdobyła w Londynie dwa złote medale. Grubo nie było.  Adrian Zieliński wielce sympatyczny, jak nie zaprzepaści daru naturalnej skromności, wiele przed nim. Tomasz Majewski to już wielki mistrz. On jest jak hiszpańscy piłkarze. A do tego czyta książki. Podobno maniakalnie. Sił życzę. Co innego wygrać olimpiadę, co innego doczytać do końca niejedną książkę dzisiejszą.

À propos książek. Wyczytałem w „Dzienniku", że nie jechał pan jeszcze metrem w Warszawie. To jest informacja sprzed roku prawie. Wciąż prawdziwa?

Jak najbardziej. A dokąd mam jechać, jeśli nie mam żadnego powodu ani potrzeby? Mieszkam w centrum przy ulicy Hożej. Tam, gdzie chcę pójść, mam blisko. Metro nie jest mi do tego potrzebne.

A ciekawość?

A co ja metra nie widziałem?

Jaki to był rok dla sportu?

Jerzy Pilch:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!