Mam nadzieję, że mu tym porównaniem nie zaszkodzę, ale Waldemar Fornalik przypomina mi Kazimierza Górskiego. Spokój wewnętrzny, widać, że się w nim gotuje, ale po męsku opanowany, wie, co mówi, można na nim polegać. Powiedziałbym: jest Fornalik – jest spokój, a nawet komfort, bo to jest człowiek, który nie odpuści, doprowadzi rzeczy do końca, zrobi rzetelnie wszystko, co można, i sporo więcej. Nie znam Fornalika, ale odrobinę znam się na ludziach, pewne rzeczy są też na twarzy wypisane, na przykład na pana obliczu widzę rys sybarytyzmu i wątpię, bym się mylił. Wracając do trenera: powszechnie wiadomo też, jak Ruch chodził pod tą z pozoru łagodną ręką. Gość stworzył drużynę – nic nikomu nie ujmując – z niczego. Gadanie o braku doświadczenia międzynarodowego to brednia. Jakie miał Górski? Chyba że ktoś za doświadczenie międzynarodowe uważa grę w RKS Lwów, w czasach gdy to miasto należało do Polski. Fornalik jest innym typem niż Franciszek Smuda, który niewątpliwie dobrze chciał. W odbiorze zawodników i kibiców liczą się jednak nie tylko umiejętności trenerskie, ale i postawa. A powiedzieć o Smudzie, że miał osobowość przyjazną światu, to nic nie powiedzieć. Kiedyś na Dworcu Centralnym widząc znaną twarz, ukłoniłem mu się odruchowo – obesrał mnie wzrokiem.
Nie ma pan wrażenia, że igrzyska olimpijskie jakoś nam w tym roku przeleciały koło oczu?
Mam nawet pewność. Zawsze oglądam igrzyska z zainteresowaniem, ale londyńskie zaczynały się zaraz po mistrzostwach w piłce i były męczące ze względu na brak sukcesów. Piłkarze strzelili na Euro dwie bramki, Polska zdobyła w Londynie dwa złote medale. Grubo nie było. Adrian Zieliński wielce sympatyczny, jak nie zaprzepaści daru naturalnej skromności, wiele przed nim. Tomasz Majewski to już wielki mistrz. On jest jak hiszpańscy piłkarze. A do tego czyta książki. Podobno maniakalnie. Sił życzę. Co innego wygrać olimpiadę, co innego doczytać do końca niejedną książkę dzisiejszą.