– Na naszą floty masowców dyrektywa siarkowa będzie miała ograniczony wpływ, gdyż na Bałtyk i Morze Północne zawijamy stosunkowo rzadko. Problemy mogą mieć zwłaszcza armatorzy statków operujących w okolicach Bałtyku. To małe jednostki, które z wielkich portów Morza Północnego dowożą na Bałtyk ładunki. Dramatyczne zmiany na pewno nastąpią w żegludze promowej dlatego, że miejscem operowania jest tylko Bałtyk – mówi Paweł Szynkaruk, dyrektor naczelny Polskiej Żeglugi Morskiej.
Wchodząca w życie na początku przyszłego roku unijna dyrektywa siarkowa będzie obowiązywać jedynie na wodach Bałtyku, Morza Północnego oraz Kanału La Manche. Zgodnie z nią maksymalna zawartość siarki w paliwach żeglugowych zmaleje z obecnego limitu 1 proc. do 0,1 proc. Na innych akwenach redukcja potrwa do 2020 r. i będzie łagodniejsza – do poziomu 0,5 proc. To wpłynie bezpośrednio na wzrost ceny paliwa dla statków.
Szynkaruk ocenia, że tona paliwa niskosiarkowego używanego przez promy od stycznia 2015 roku to koszt ok. 1000 dolarów. Obecnie stosowane na Bałtyku paliwa kosztują w okolicach 550-600 dolarów. Taki wzrost kosztów nie będzie mógł być w całości przerzucony na klientów, więc ucierpią finanse armatorów.
– Olbrzymie kłopoty mogą mieć właściciele starych jednostek, które mogą być nieefektywne ekonomicznie po wzroście cen paliwa – ocenia Szynkaruk. – Duże kłopoty mogą mieć nasze porty, gdyż spora część ładunków może uciec do portów Morza Śródziemnego lub Morza Północnego, które znajdują bliżej granicy strefy, gdzie stosuje się paliwa o obniżonej zawartości siarki. Z transportu morskiego spora część ładunków może też uciec na drogi, co jest wbrew dokumentom unijnym.