W ostatnich latach nauczyliśmy się gospodarować przestrzenią miejską, a dokładniej – wykorzystywać jej potencjał ekonomiczny. Ważnym skutkiem tej zmiany jest klasowe klarowanie się miasta. Społeczne dystynkcje wyraźnie odciskają się w podziałach przestrzennych, zaś wymuszone sąsiedztwo społecznie obcych nam osób, choć nadal jest normą, jawi się jako stygmat potwierdzający, że nasze aspiracje nie nadążają za możliwościami. Powszechnym doświadczeniem jest również niedostępność pewnych miejsc (bo nas nie stać; bo bywają w nich tylko ci z innych miejskich plemion; bo są niebezpieczne dla tych spoza „dzielni").
Optymalizacja miasta to również myślenie o nim w kategoriach drożności – dobre miasto jest przepustowe, przewidywalne i pozbawione niespodzianek, estetyczne i czyste. To miasto pod kontrolą instytucji nadzorujących jego wygląd, dopuszczalne formy użytkowania, trasy przemieszczania się i style życia. Miasto zoptymalizowane jest wygodne, ale nie komfortowe. Trudno poczuć się w nim jak u siebie, doświadczyć tego, co jest istotą miasta: wspólnoty ludzi, którzy – choć różni – są w stanie być ze sobą, czerpać od siebie nawzajem i wchodzić w inne relacje niż tylko te oparte na wymianie towarowej.
To poczucie dyskomfortu sprawia, że od kilku lat miasto ulega inicjowanym przez mieszkańców przemianom zbliżającym przestrzeń do ich potrzeb. Miasto odradza się jako przestrzeń współbycia, rozmowy i zabawy, ale też jako sfera publiczna, w której dyskutuje się o istotnych dla wszystkich kwestiach. O mieście się mówi, o miasto się walczy, miasto staje się przestrzenią ekspresji i obiektem sporu, miejscem, w którym – z wyboru, a nie konieczności – spędza się czas. Najczytelniejszym przejawem adaptacji przestrzeni miast są działania ruchów miejskich, w tym odzyskiwanie ulic i placów. To również liczne lokalne kolektywy uspołeczniające miasto i mikrobiznesy zapewniające im miejsce do posiedzenia, poczytania i zjedzenia. Miasta są już nasze? Niekoniecznie. Ponownie dostrzeżone miasta czasami zaczynają przypominać swoją własną karykaturę – miasta kreatywne, pełne podobnych do siebie odmieńców, ale wypłukane z różnic społecznych. Wraz z rozwojem takiego miasta postępują procesy segregacji społecznej, a podstawowe potrzeby człowieka – ciekawość innych osób i chęć spotykania się z nimi – stają się towarem. Paradoksalnie, niebezpieczeństwa te unaoczniają, jak wielkiej ostrożności wymaga adaptacja przestrzeni do naszych – wciąż zmieniających się – potrzeb. Dlatego nikt nie zrobi tego lepiej niż sami mieszkańcy. Tylko wtedy efekty zmian będą im służyć i pomogą zobaczyć w sobie wspólnotę.
Autor jest socjologiem, profesorem w Instytucie Socjologii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu