Głosowanie pokazało, że Platforma nie jest w tej sprawie monolitem, ale postawiło też kończącego kadencję prezydenta Komorowskiego w dość niewygodnej sytuacji.
Senatorowie, podobnie jak wcześniej posłowie, nie pochylili się specjalnie nad wątpliwościami zgłaszanymi przez obrońców życia, odrzucili głos Kościoła, nie wzięli też pod uwagę uwag Sądu Najwyższego ani konstytucjonalistów. Odrzucili również głos prezydenta, który zbudzony w ostatniej chwili stwierdził, że ustawę podpisze pod warunkiem jej zgodności z ustawą zasadniczą.
To, że ustawa w kilku punktach stoi w sprzeczności z Konstytucją, wiadomo co najmniej od kilku miesięcy. Nie brano tego jednak pod uwagę. Dla rządu Ewy Kopacz liczy się jedynie tzw. wypełnienie obietnic. Nieważne, że ustawa jest zła. Ważne, że jest. Dzięki temu można elektoratowi powiedzieć, że obietnice zostały wypełnione.
Źle się jednak stało, że ustawa o in vitro stała się elementem wyborczej rozgrywki. Najpierw w wyborach prezydenckich, a teraz parlamentarnych. Twardy orzech do zgryzienia będzie miał teraz prezydent, który jeszcze kilka tygodni temu deklarował, że ustawę podpisze bo jest "za życiem", a dziś twierdzi, że jednak budzi ona sporo wątpliwości. Jak z tego wybrnie? Czasu zostało mu niewiele - już mniej niż miesiąc.
Po decyzjach parlamentu na myśl przychodzą inne refleksje. W kwietniu 2014 roku tuż przed kanonizacją Jana Pawła II przyjęto specjalną uchwałę, w której oddano hołd papieżowi jako obrońcy godności człowieka. W grudniu ub. roku rok 2015 ogłoszono rokiem Jana Pawła. Dziś ci sami parlamentarzyści w imię doraźnych interesów partyjnych odrzucili nauczanie tego wielkiego Polaka jakby uznając, że w kwestiach godności człowieka nie miał on racji.