Można się było spodziewać, że pokazany w minioną niedzielę w TVP film dokumentalny „Pucz" wywoła gniewne i bardzo krytyczne reakcje. Główne zarzuty, które padają pod jego adresem, to propagandowy charakter i słabość warsztatowa.
Są to uzasadnione argumenty. W materiale nie ma miejsca na niuanse – są dobrzy i źli, a więc skomplikowana rzeczywistość polityczna zostaje zredukowana do spójnego przekazu, który ma trafić do widzów. Ale czy rzeczywiście tylko w ten sposób da się skomentować ten film?
Ze wszystkich recenzji najbardziej przemówiła do mnie lapidarna notka Andrzeja Gajcego na Twitterze. Dziennikarz, surowo oceniając „Pucz", jednocześnie stwierdził, że film pokazał przede wszystkim „całkowity upadek polskiej kultury politycznej" i to, jak wiele osób publicznych „sięgnęło dna".
Nie da się przecież zaprzeczyć przebiegowi wydarzeń, jaki został przedstawiony w dokumencie, nawet jeśli wyeksponowane w nim naganne zachowania dotyczą wyłącznie opozycji. „Pucz" to film między innymi o degradacji Platformy Obywatelskiej – ugrupowania, które spośród sił opozycyjnych ma najliczniejszą reprezentację parlamentarną. To od awantury wywołanej 16 grudnia 2016 roku przez polityka PO zaczął się kryzys polityczny.
Harce ze smartfonem
Oczywiście, opozycja wykorzystała podaną jej na tacy inicjatywę większości rządowej. Pomysł zmian w regulaminie Sejmu dotyczących ograniczenia dostępu dziennikarzy do parlamentu okazał się błędem. Należało go wcześniej skonsultować z mediami. Tak się jednak nie stało, a opozycja tylko na taką okazję czekała. Wyolbrzymiła problem do gigantycznych rozmiarów, sięgając po argument, że PiS nie liczy się z czwartą władzą i zamyka przed nią na Wiejskiej drzwi.