W listopadzie zeszłego roku, jeszcze przed wyborami prezydenckimi w USA, napisałem na łamach „Więzi", że „Donald Trump i dzisiejsza wersja PiS mają ideologicznie wiele wspólnego. Widać u nich przejawy bezkompromisowości w sprawie aborcji, pogardy wobec kobiet, rasizmu i islamofobii. Dodatkowo uważają się za odnowicieli »wielkości« narodu, zniszczonej przez układy elit przeciw białemu, biednemu ludowi. Gospodarczo są też o wiele bardziej państwowi i antyliberalni, niż by na to wskazywały ich partyjne rodowody".
Potwierdzenie tej tezy znajdujemy nie tylko w decyzjach nowego lokatora Białego Domu – wymieńmy choćby zakaz wjazdu na terytorium USA obywateli siedmiu krajów tylko na podstawie ich narodowości czy wstrzymanie wsparcia finansowego dla organizacji pozarządowych udzielających informacji za granicą na temat aborcji, ale i w samych wypowiedziach prominentnych polityków obozu władzy w Polsce. Minister Antoni Macierewicz zauważył bowiem w niedawnym felietonie dla Radia Maryja, że „te same wartości przyświecają nowym rządom w USA i w Polsce".
Tłumy klakierów
Nic dziwnego w tym kontekście, że PiS bardzo się cieszy wizytą pary prezydenckiej USA w Warszawie i chce ją przyjąć z pompą. Z rozbrajającą szczerością minister Witold Waszczykowski przyznał, że „do administracji prezydenta Trumpa trafiły argumenty, że jego wizyta w zaprzyjaźnionym kraju, bez kontrmanifestacji, z radosnymi Polakami na ulicach, może mieć korzystne znaczenie dla jego polityki". Polskie władze najwyraźniej zamierzają dotrzymać obietnicy i PiS już szykuje autokary i plakaty, by zapewnić 6 lipca na placu Krasińskich tłum klakierów.
Zostawiam Polakom ewentualne porównania historyczne z przyjęciami wielkich dygnitarzy „zaprzyjaźnionych krajów", żeby nie powiedzieć „bratnich republik". Mnie jako Francuzowi takie komitety powitalne bardziej kojarzą się z wizytami francuskich prezydentów w byłych koloniach w Afryce, gdzie „zaprzyjaźnieni" rządzący zazwyczaj zwabiają wiwatujące tłumy perspektywą wielkiej biesiady. Skądinąd to drugie porównanie być może nie jest takie egzotyczne, skoro zarówno minister Waszczykowski, jak i jego poprzednik Radosław Sikorski określili słowem „murzyńskości" stosunek Polski do USA.
Dysonans
Przypomnijmy, że najpoważniejszym kandydatem na pierwszą wizytę bilateralną Donalda Trumpa w Europie była Wielka Brytania. Premier May była przecież pierwszym zagranicznym przywódcą, który został przyjęty przez nowego prezydenta tydzień po jego zaprzysiężeniu. W Waszyngtonie premier Theresa May złożyła oficjalne zaproszenie na „wizytę państwową", czyli wizytę najwyższej rangi w protokole dyplomatycznym, często wiążącą się ze spotkaniem z królową oraz przemówieniem w Parlamencie.