Autorka filmu Sabina Vajraca pojechała z kamerą do Bośni w 2007 roku. Miała wtedy 30 lat, a podróż, którą odbyła z rodzicami do Banja Luki, była bolesnym powrotem do ojczystego kraju. Opuściła go, mając 14 lat, gdy na ulicach rodzinnego miasta pojawiły się barykady zbudowane przez serbskich żołnierzy.
Wkrótce potem pojawiły się pogłoski, że muzułmańskie nastolatki są przez nich bezlitośnie gwałcone. Rodzice wysłali ją do ciotki w Zagrzebiu, nieco później dołączyli do niej młodszy brat i matka. Po dwóch latach, nie widząc nadziei na powrót do domu, matka zdecydowała się na wyjazd z dziećmi na Florydę. O tym, jak wyglądało w tym czasie życie w Banja Luce, opowiada w filmie Emir, ojciec Sabiny.
Był świadkiem aktów ludobójstwa, gdy Serbowie spętanych muzułmanów zrzucali z dachów wieżowców, zwozili do utworzonych przez siebie obozów koncentracyjnych, mordowali kobiety i dzieci. Przyznaje, że byli i tacy, którzy nie chcieli w tym brać udziału, więc wyjechali. Wie jednak doskonale, że wielu oprawców powróciło do normalnego życia – uprawiają rolę, hodują trzodę. Cieszą się życiem. W wielonarodowościowej przez lata Banja Luce z powierzchni ziemi zniknęło 16 meczetów, nawet tak słynnych jak Ferhadija zbudowany w 1579 roku.
Przed wojną Sabina miała przyjaciółki: Serbkę i Chorwatkę, ale nie myślały o sobie w ten sposób – były mieszkankami jednego kraju. Wojna zmieniła wszystko. Ojciec Sabiny pewnego dnia musiał opuścić ich mieszkanie, gdy z taką propozycją przyszło do niego dwóch uzbrojonych Serbów. Wyszedł z domu z małą walizką i dołączył do rodziny na Florydzie. Po kilku latach, gdy ucichły wystrzały, rodzina powraca do Banja Luki, by zobaczyć, czy będą jeszcze potrafili w niej żyć.
Odwiedzają ulubiony dom dziadków z pięknym dawniej, a dziś zaniedbanym sadem jabłoni. Teraz mieszkają tam obcy, choć sąd nakazał im zwrot własności. Jeszcze bardziej bolesny jest powrót do mieszkania, w którym toczyło się ich rodzinne życie. Nowi gospodarze wpuszczają nieoczekiwanych gości. Na początku jest miło – dopóki nie wracają wspomnienia. – Nasza lampa, obraz, szklanki... – wyliczają po kolei przyjezdni.