To jest 150 milionów dolarów i pustka. Wolę wpisać się w drugi nurt, gdzie kręci się obrazy tańsze, ale gdzie czasem można zobaczyć i usłyszeć artystów.
Scorsese nie schodzi poniżej pewnego poziomu, nie zdarzają mu się wpadki. Wszystkie jego filmy – od „Ulic nędzy” przez „Taksówkarza”, „Wściekłego byka”, „Króla komedii”, „Przylądek strachu”, „Chłopców z ferajny”, „Kasyno”, „Aviatora”, „Infiltrację” i wiele innych, aż do ostatniej „Wyspy tajemnic” – stawały się wydarzeniami. Reżyser wychowany w nowojorskiej „Małej Italii” często powraca do tematów związanych z przemocą i działalnością gangów, ale wartością jego kina nigdy nie były pościgi i strzelaniny, lecz portrety psychologiczne ludzi uwikłanych w przemoc.
„Rzeczpospolita” przypomina film, który nie miał łatwej drogi na ekrany. Zrealizowane w 1988 roku „Ostatnie kuszenie Chrystusa” wywołało falę protestów na całym świecie. W Polsce nigdy nie doczekało się premiery kinowej. – Odkąd, mając jedenaście lat, po raz pierwszy zobaczyłem Chrystusa na ekranie w filmie „Szata”, zawsze chciałem zrobić film o jego życiu – wyznaje Scorsese.
„Ostatnie kuszenie Chrystusa” jest ekranizacją powieści Nikosa Kazantzakisa. To historia, w której Jezus z Nazaretu jest cieślą wykonującym dla Rzymian krzyże, na których konali fałszywi „synowie Boga”. I choć przyjdzie mu zostać Mesjaszem – jeszcze umierając marzy o życiu zwyczajnego człowieka, u boku Marii Magdaleny. Nie był wolny od grzechu, wyrzutów sumienia, ale też od tęsknot, pożądania, pokus. Scorsese pokazuje Chrystusa wątpiącego. Proponuje też inne spojrzenie na apostołów, przede wszystkim Judasza i Piotra.
Zastanawiające, jak dalece krytycy nie dawali sobie z tym filmem rady. „Ostatnie kuszenie Chrystusa” rzadko można znaleźć w leksykonach filmowych lat 80. Tym bardziej warto obejrzeć je dzisiaj. Choćby po to, żeby przekonać się, jak zmieniliśmy się przez ostatnie ćwierćwiecze, o ile bardziej jesteśmy dziś tolerancyjni i otwarci na niekonwencjonalne wizje artystyczne.