Aktorka, żona aktora

W kameralnych opowieściach nie gra się dla Globów, Oscarów i pieniędzy, tylko dlatego, że się je kocha. Ja miałam w życiu sporo szczęścia, bo trafiały mi do rąk bardzo interesujące scenariusze

Publikacja: 13.03.2008 11:09

Aktorka, żona aktora

Foto: AKPA

Rz: Serial „Podkomisarz Brenda Jackson” przyniósł pani Złotego Globa.To duża satysfakcja?

KYRA SEDGWICK: Oczywiście. Zna pani człowieka, który nie lubi, gdy docenia się jego wysiłek? A detektyw Brenda Jackson to w końcu kawałek mojego życia.

Co sprawiło, że zdecydowała się pani na udział w wieloodcinkowym serialu?

Spodobała mi się ta bohaterka, silna, zdecydowana, jedyna kobieta w męskim świecie. I do tego męskiego świata wnosi odrobinę miękkości i psychicznej delikatności. Choć zaznaczam — odrobinę.

W swojej karierze grała pani w głośnych filmach takich jak „Urodzony 4 lipca” Olivera Stone’a czy „Fenomen” Jona Turteltauba. Ale najczęściej występuje pani w skromnych obrazach, gdzie tworzy pani ciekawe, skomplikowane postacie. Takie choćby jak w „Miłosnej rozgrywce” Lasse Hallstroma, za którą dostała pani nominację do Emmy.

To było miłe, ale w takich kameralnych opowieściach nie gra się dla Globów, Oscarów i pieniędzy, tylko dlatego, że się je kocha. Ja miałam w życiu sporo szczęścia, bo trafiały mi do rąk bardzo interesujące scenariusze. Miałam szansę wcielać się w postacie kobiet skomplikowanych i niejednoznacznych. A to właśnie sprawia mi największą frajdę. Zostałam aktorką dlatego, że mam w sobie dużo empatii. I ciekawości innych ludzi.

W ostatnich latach mierzyła się pani z bardzo trudnymi tematami. W filmie „Zły dotyk” pani bohaterka wiąże się z mężczyzną, który odsiedział właśnie 12-letni wyrok za pedofilię.

To był dla mnie ważny film. Opowieść o uzależnieniu, o sile natury. O tym, jak trudno zerwać z chorobliwą patologią własnej natury, ale również o tym, że trzeba próbować.

W tym filmie partnerowała pani swojemu mężowi Kevinowi Baconowi. Jesteście państwo jedną z nielicznych tak trwałych par show-biznesu.

Spotkaliśmy się na planie telewizyjnego filmu „Lemon Sky”. Bardzo dawno temu, w 1988 roku. Kevin miał 30 lat, a ja — 23. Pobraliśmy się, przyszły na świat nasze dzieci. Te opowieści o aktorach romansujących z partnerami przy każdym nowym filmie są mocno przesadzone. Jak człowiek ma dom, w którym dobrze się czuje, to go chroni. Nie ma też powodu nawzajem sobie zazdrościć czy współzawodniczyć. Kiedy pomyślę, jak dobrym aktorem jest Kevin, czuję się z niego dumna. A ostatnio zaskoczył mnie dwiema nieprawdopodobnymi kreacjami: w „Rzece tajemnic” i właśnie w „Złym dotyku”. Zagrał bardzo trudne role, niejednoznaczne.

Czy wspólny występ w filmie, który podejmuje tak drastyczny temat jak pedofilia, nie zrodził ogromnego napięcia i nie odbił się na państwa prywatnych relacjach?

Nie, mamy podobną wrażliwość, zadajemy podobne pytania, śmiejemy się z tych samych dowcipów. A pracując z Kevinem, po prostu podziwiam go z jeszcze jednego powodu — za profesjonalizm. Może gdybyśmy grali, jak para Taylor — Burton w „Kto się boi Virginii Woolf?”, byłoby trudniej. Przy „Złym dotyku” przeżywaliśmy tragedię bohaterów razem.

Rozmawiałam kiedyś z Jeremym Ironsem, który powiedział mi, że nie może pracować z żoną, Sinead Cusack. Są bardzo dobrym małżeństwem, ale gdy razem grali w filmie, o mało się nie rozstali. W hotelu mieszkali w oddzielnych pokojach.

My takich kłopotów nie mamy. Co prawda produkcja zorganizowała nam dwie osobne garderoby, ale po pracy byliśmy zwyczajnym małżeństwem, które wraca do domu, do dzieci. Próbujemy nie przenosić stresów z planu do prywatnego życia. Z Kevinem staramy się nie mówić w domu o kinie. Nie zawsze się to udaje, ale pilnujemy się, żeby nie przekroczyć takiej niebezpiecznej granicy, poza którą aktorskie małżeństwa popadają w rodzaj paranoi. Pod koniec dnia, niezależnie od tego, kim jesteśmy na planie, stajemy się sobą. I jest nam razem dobrze.

Zdarza się, że gra pani z mężem sceny miłosne. Czy to też nie wpływa na wasze relacje? Jeszcze raz posłużę się aktorskim przykładem. Nicole Kidman i Tom Cruise po „Oczach szeroko zamkniętych” rozstali się.

Sceny seksu zawsze są trudne do zagrania. Boję się ich, bo one bardzo głęboko wchodzą w sferę naszej własnej intymności. Obnażają, dotykają najczulszych strun. Ale traktuję je zawodowo. Jeśli są potrzebne w filmie, jeśli ukazują jakieś skrywane cechy osobowości bohaterów albo popychają naprzód akcję — nie oponuję, tylko gram je. Czasem także z mężem. Wtedy staram się nie myśleć, że to Kevin. Patrzę na niego tak, jakby bohaterka filmu patrzyła na swojego partnera.

Opowieści o aktorach romansujących z partnerami przy każdym nowym filmie są mocno przesadzone. Jak człowiek ma dom, w którym dobrze się czuje, to go chroni

Macie państwo dwoje dzieci. Dzisiaj są już nastolatkami, które wkrótce wejdą w dorosłe życie. Ale czy gdy były mniejsze, nie czuliście państwo zakłopotania, gdy na ekranie podglądały was w tak intymnych sytuacjach?

Dzieci nie za bardzo interesowały się naszą pracą. Jednak nawet gdyby zobaczyły nas w scenie erotycznej, to co? Nie jesteśmy pruderyjną rodziną. Otwarcie mówimy o wszystkim, o najtrudniejszych sprawach, także o seksie i cielesności. I nie wstydzimy się naszej pracy. Potrafimy ją oddzielić od rzeczywistości.

Jak wychowywali państwo swoje dzieci? Blisko kina czy z dala od niego?

Travis i Sosie mieli normalne dzieciństwo i młodość. Takie, jak większość małych Amerykanów. Mieszkamy w Nowym Jorku także dlatego, że nie chcieliśmy skazywać dzieci na życie w samotności, za murem rezydencji w Beverly Hills. One chodzą po ulicach, mówią „dzień dobry” sąsiadom, jeżdżą autobusami i metrem, mają koleżanki i kolegów. Nie zatrudniamy ochroniarzy i kierowców, prowadzimy normalne życie. A że gramy w filmach pokazujących zło i przemoc? Ten gwałt też jest częścią współczesnego świata. Przychodzi do naszych domów w dziennikach telewizyjnych, mówi się o nim na co dzień. Nie ma powodu, by chronić przed nim dzieci. Odwrotnie. Świat jest pełen ludzi, którzy mają złe intencje i trzeba być tego świadomym.

Nigdy państwa nie kusiło, żeby przenieść się do Hollywood?

Nie mogłabym tam mieszkać na stałe. Jestem bardzo przywiązana do Nowego Jorku. Tu się urodziłam, chodziłam do szkoły, tu mieszka moja rodzina. Poza tym ilekroć znajdę się w Los Angeles, gubię właściwą perspektywę. Tam wszystko obraca się wokół kina. Ja wiem, że trudno w to uwierzyć, ale w Los Angeles aktorzy żyją najczęściej jak w bańce mydlanej. Spotykają się głównie z innymi aktorami, z reżyserami, scenografami, operatorami. Poruszają się w sztucznym, zamkniętym świecie, gdzie mówi się tylko o filmowym biznesie. Co w filmie było dobre, co nie, z kim teraz jest pan X, a kogo rzuciła pani Y, co będzie kręcił Steven Spielberg i jakie wyniki miały ostatnie filmy Bruce’a Willisa. Trzeba mieć bardzo dużo samozaparcia i determinacji, żeby wyrwać się z tego zaklętego kręgu. W Nowym Jorku wsiadam do metra i gadam z ludźmi, którzy spieszą się do pracy w biurach, na giełdzie, w szkołach. Mam przyjaciół lekarzy i naukowców. A kariery? Nie szalejemy na tym punkcie. Kino jest ważne, ale najważniejsze są nasze dzieci.

Sceny seksu zawsze są trudne do zagrania. Boję się ich, bo one bardzo głęboko wchodzą w sferę naszej własnej intymności. Obnażają, dotykają najczulszych strun. Ale traktuję je zawodowo

Grała pani niedawno w filmie „Loverboy” reżyserowanym przez męża. Jak się pani czuła w takiej sytuacji?

Świetnie. Kevin jest reżyserem-marzeniem każdego aktora. Zostawia bardzo dużo swobody, ale jednocześnie jest bardzo pomocny i wie, czego od aktora oczekuje. „Loverboy” był zresztą naszym wspólnym dzieckiem, bo ja ten film produkowałam.

Do „Loverboya” zaangażowaliście państwo Travisa i Sosie. Chciałaby pani, żeby kontynuowali rodzinną tradycję i też zostali aktorami?

Sosie zagrała moją bohaterkę w wieku dziesięciu lat. Wydawało nam się, że to dość naturalny wybór. Travis wystąpił w epizodzie. Jak dotąd to są ich jedyne doświadczenia aktorskie. Kręciliśmy ten film w rodzinnej atmosferze, nie widzieliśmy niczego złego w tym, żeby nasze dzieci wzięły w nim udział. One się tam raczej zabawiły, niż pracowały. Travis i Sosie nie mają agentów, nie chodzą na przesłuchania, nie są dziecięcymi gwiazdami. A czy zostaną kiedyś aktorami? To są ich własne wybory, na które nie będę wpływać. Ale jeśli wybiorą aktorstwo, zrobią to świadomie. Znają blaski i cienie tego zawodu. Nie pobiegną za jakąś urojoną sławą. Wiedzą, że tego zawodu nie można uprawiać bez emocji. Trzeba go pokochać.

Ostatnio zdobyła dużą popularność jako tytułowa bohaterka serialu „Podkomisarz Brenda Jackson” („Close”). Ale Kyra Sedgwick nie jest tylko gwiazdą telewizyjnych tasiemców. To interesująca aktorka, którą Oliver Stone porównywał do Barbary Stanwyck.

Ma 42 lata, jednak wygląda na znacznie mniej. Wysportowana, ze świetną figurą, sprawia wrażenie kobiety pogodnej i zadowolonej z życia. Urodziła się w Nowym Jorku. W telewizji zadebiutowała jeszcze jako szesnastolatka w soap-operze „Another World”. Na dużym ekranie pierwszy raz pojawiła się jako polska Żydówka Halina w „Wojnie i miłości” Moshe Mizrahiego, ale jej pierwszym ważnym filmem okazał się „Urodzony 4 lipca” Olivera Stone’a, u boku Toma Cruise’a. Zagrała też m.in. zbuntowaną córkę Paula Newmana i Joanne Woodward w „Panu i pani Bridges”, partnerowała Johnowi Travolcie w „Fenomenie”, w „Kansas” Altmana zagrała prostytutkę. Inne jej ważne filmy to: „Panna Rose White” Josepha Sargenta, „Miłosna rozgrywka” Lasse Hallstroma. Ale nie ukrywa, że najchętniej występuje w filmach niezależnych i bardzo ambitnych. Gra też w teatrze. Zajęła się produkcją filmów, wyprodukowała m.in. „Loverboya”, gdzie zagrała zaborczą, chorą matkę ograniczającą wolność własnego synka. Jest żoną Kevina Bacona, z którym ma dwoje dzieci.

Kyra Sedgwick w tym tygodniu w serialu „Podkomisarz Brenda Jackson” (TVP 2, piątek, godz. 22.50) i w filmie „Trudny powrót” (TVP 1, środa, godz. 20.20)

Rz: Serial „Podkomisarz Brenda Jackson” przyniósł pani Złotego Globa.To duża satysfakcja?

KYRA SEDGWICK: Oczywiście. Zna pani człowieka, który nie lubi, gdy docenia się jego wysiłek? A detektyw Brenda Jackson to w końcu kawałek mojego życia.

Pozostało 97% artykułu
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
"Pingwin" na platformie Max. O czym opowiada serial o przeciwniku Batmana?