Rafał Trzaskowski jest wiceprzewodniczącym PO, wszystkie sondaże pokazywały, iż wyraźniej niż Radosław Sikorski pokonuje przedstawiciela PiS w obu turach elekcji prezydenckiej, w dodatku od pięciu lat „naturalnym” kandydatem, a jego konkurent jest byłym „pisowcem” – biorąc pod uwagę wszystkie te fakty, to skala jego zwycięstwa jest raczej umiarkowana. Jednak zarówno komentatorzy, jak i chyba – co gorsza – sam zainteresowany, uwierzyli, że zwycięstwo było imponujące.
Nie pisałbym o tym kolejnym micie w polskiej polityce, gdyby nie to, że jeśli uwierzy w niego Trzaskowski oraz jego sztabowcy, to przyszłoroczne wybory mogą skończyć się tak, jak skończyły się te z 2020 r. Zwłaszcza że otoczenie obecnego prezydenta stolicy uległo kilku innym mitom.
Dlaczego Rafał Trzaskowski przegrał wybory prezydenckie 2020 roku
Najważniejszym z mitów jest ten, że wiceprzewodniczący PO „de facto” wygrał poprzednie prezydenckie starcie. To przekonanie jest powszechne wśród najbliższych jego współpracowników. To, że wybory sprzed prawie pięciu lat odbywały się w warunkach nieuczciwej konkurencji jest prawdą, ale od tej refleksji do konstatacji, iż „de facto” Andrzej Duda przegrał, droga daleka. Jeśli obecny kandydat KO będzie trwał w błędnym przekonaniu i nie wyciągnie wniosków ze swojej porażki, zmniejszy swe szanse na wygraną.
Czytaj więcej
Sondaże wskazują na wyraźne prowadzenie Rafała Trzaskowskiego w wyścigu prezydenckim. Karol Nawrocki, kandydat PiS, rozpoczyna kampanię ze zdecydowanie niższym poparciem. Prezydent stolicy musi przede wszystkim utrzymać poparcie, prezes IPN zaś – sporo się nauczyć.
W poprzedniej kampanii sztab Trzaskowskiego popełnił dwa podstawowe błędy. Pierwszym było niewykorzystanie sprawy ułaskawienia pedofila przez Dudę, która pojawiła się w mediach dwa dni po pierwszej turze, ale ludzie ówczesnego kandydata PO nie uznali za stosowne schylić się po tę sprawę. Być może była poniżej ich godności. A mogła ona skłonić kilkaset tysięcy zwolenników Dudy nie tyle do przerzucenia swych głosów na jego konkurenta, ile do pozostania w domach w dniu wyborów. A to właśnie te kilkaset tysięcy zdecydowały o drugiej kadencji polityka PiS w Belwederze.