Maja Kleczewska wystawiła wolną adaptację „Tkaczy” niemieckiego noblisty Gerharta Hauptmanna o buncie tytułowych robotników w tłumaczeniu na śląski Mirosława Syniawy z polskimi i angielskimi napisami, z dramaturgią Grzegorza Niziołka.
„Tkocze” lub „Tkacze”
Przy okazji przypomniano niechlubne wydarzenie, gdy w 1955 r. władze PRL zatrzymały w Katowicach spektakl po śląsku w tłumaczeniu Wilhelma Szewczyka. Teraz ma być inaczej, trwają przecież starania o uznanie śląskiego jako języka regionalnego, co jest też tematem kampanii prezydenckiej.
Trzeba powiedzieć, że Kleczewska zrobiła spektakl nietzscheański, bo rozsadzający dotychczasowe kanony - opowiadający o napięciach między pracodawcami a ludźmi pracy z siłą i mocą, a jednak niejednoznacznie.
Nie przedstawia robotników i pracowników w wyidealizowanej formie, a wręcz pozwala sobie na drwinę z sentymentalnych postromantycznych i presocjalistycznych wyobrażeń. W pierwszej scenie pokazuje lumpenproletariat w proszalnych gestach, niczym pielgrzymów do miejsca świętego, gdy zmuszają się do klęczenia i czołgania przed ekonomem pracodawcy za byle grosze. Nie więcej niż trzy.