Ukoronowany kilkudziesięciominutowym monologiem Molly Bloom w kreacji Martyny Krzysztofik krakowski „Ulisses” Michała Borczucha - to spektakl, jakiego dawno nie było w polskim teatrze, kontynuujący najlepsze tradycje Jerzego Grzegorzewskiego i Krystiana Lupy, co sygnalizuje choćby plakat, a jednocześnie mocno naznaczony indywidualnością reżysera.
„Ulisses" Joyce'a i Borczucha
Widzom przyda się maksymalna koncentracja i otwartość na eksperyment, ale przecież w książce monolog Molly liczy 90 stron bez znaków przystankowych, a jeśli żyjemy w czasach feminizmu - warto chyba poświęcić strumieniowi świadomości kobiety więcej uwagi niż kiedyś, tym bardziej, że ma do powiedzenia rzeczy niebanalne.
Jest też inna okoliczność: otrzymaliśmy niedawno nowy przekład Macieja Świerkockiego, wsparty „Łodzią Ulissesa” - obszernym wprowadzeniem tłumacza w problematykę powieści Joyce’a, bez którego niewiele można zrozumieć, zwłaszcza z irlandzkiego kontekstu. Jeśli ktoś nie czytał - warto obejrzeć przedstawienie na podstawie adaptacji Tomasza Śpiewaka, która koncentruje się również na Leopoldzie Bloomie i Stefanie Dedalusie – w kameralnym wyciszeniu i intymności.
Warto zauważyć, że u Joyce’a Molly jest również ofiarą molestowania (akcentowała to poznańska inscenizacja Mai Kleczewskiej), zaś Leopold nie stroni od erotycznych przygód, a jednak twórcy spektaklu najwyraźniej chcieli wykroić z „Ulissesa” to, co dziś bywa pomijane przez większość spektakli i książek. Dlatego Blooma poznajemy przede wszystkim jako ojca przeżywającego utratę ukochanego syna, co można również odbierać jako emanację wszechobecnego w „Ulissesie” Szekspira, który mierzył się z żałobę po jedynym synu Hamnecie.