Reklama
Rozwiń

„Ulisses" Borczucha: mężczyzna może być wrażliwy, kobieta nie musi być ofiarą

„Ulisses” wg Joyce’a w inscenizacji Michała Borczucha w krakowskim Teatrze im. Słowackiego pokazuje wrażliwość i cierpienie mężczyzny, a także seksualność i zmysłowość kobiety - zdecydowanie poza dzisiejszym kanonem.

Publikacja: 16.02.2025 18:27

Molly i Leopold Bloom (Martyna Krzysztofik i Krzysztof Zarzecki)

Molly i Leopold Bloom (Martyna Krzysztofik i Krzysztof Zarzecki)

Foto: Mat.Pras. Łukasz Barczyk

Ukoronowany kilkudziesięciominutowym monologiem Molly Bloom w kreacji Martyny Krzysztofik krakowski „Ulisses” Michała Borczucha - to spektakl, jakiego dawno nie było w polskim teatrze, kontynuujący najlepsze tradycje Jerzego Grzegorzewskiego i Krystiana Lupy, co sygnalizuje choćby plakat, a jednocześnie mocno naznaczony indywidualnością reżysera.

„Ulisses" Joyce'a i Borczucha

Widzom przyda się maksymalna koncentracja i otwartość na eksperyment, ale przecież w książce monolog Molly liczy 90 stron bez znaków przystankowych, a jeśli żyjemy w czasach feminizmu - warto chyba poświęcić strumieniowi świadomości kobiety więcej uwagi niż kiedyś, tym bardziej, że ma do powiedzenia rzeczy niebanalne.

Jest też inna okoliczność: otrzymaliśmy niedawno nowy przekład Macieja Świerkockiego, wsparty „Łodzią Ulissesa” - obszernym wprowadzeniem tłumacza w problematykę powieści Joyce’a, bez którego niewiele można zrozumieć, zwłaszcza z irlandzkiego kontekstu. Jeśli ktoś nie czytał - warto obejrzeć przedstawienie na podstawie adaptacji Tomasza Śpiewaka, która koncentruje się również na Leopoldzie Bloomie i Stefanie Dedalusie – w kameralnym wyciszeniu i intymności.

Warto zauważyć, że u Joyce’a Molly jest również ofiarą molestowania (akcentowała to poznańska inscenizacja Mai Kleczewskiej), zaś Leopold nie stroni od erotycznych przygód, a jednak twórcy spektaklu najwyraźniej chcieli wykroić z „Ulissesa” to, co dziś bywa pomijane przez większość spektakli i książek. Dlatego Blooma poznajemy przede wszystkim jako ojca przeżywającego utratę ukochanego syna, co można również odbierać jako emanację wszechobecnego w „Ulissesie” Szekspira, który mierzył się z żałobę po jedynym synu Hamnecie.

Krzysztof Zarzecki jako Leopold Bloom

Michał Borczuch zdecydował się na wyjątkową obsadę. To m.in. powracający na scenę Krzysztof Zarzecki. Z sarkazmem wypowiada kwestie o abstynencji - takiej pomiędzy często pitym przez Blooma alkoholem, kiedy idzie w tango po dublińskich pubach, bo jak przejść przez miasto nie natykając się na piwiarnie? Borczuch nie opowiada jednak o hedonistycznym piciu, tylko o zalewaniu robaka przez mężczyznę w żałobie, przeżywającego od lat śmierć syna, co naruszyło małżeńską harmonię, jeśli kiedykolwiek była.

Rozkojarzony, poetycki, próbujący zebrać myśli Bloom Zarzeckiego jest dawno niewidzianym w polskim teatrze mężczyzną wrażliwym, atakowanym przez rzeczywistość wydarzeniami przypominającymi śmierć dziecka. To pogrzeb przyjaciela, ale też poród przyjaciółki Miny, granej przez Dominikę Bednarczyk w lateksowym ciążowym kostiumie.

Spotkanie z Dedalusem (Karol Kubasiewicz) i zaproszenie go do mieszkania to próba rozpalenia na nowo domowego ogniska. Dosłownie. Na obrotowej scenie stoi wielki kamienny kominek, w którym dawno wygasł ogień, tak jak wygasła miłość między Bloomami. Ogień pojawia się dopiero wtedy, gdy u Leopolda pojawia się Dedalus, sam niedawno osierocony.

Tocząca się między Bloomem a Dedalusem rozmowa, w której rozprawiają m. in. o gwiazdach, to niemal pełna czułości próba adopcji, zaś Bloom mierzy się też z katastrofą małżeństwa swoich rodziców oraz wynikającego z niego samobójstwa ojca, żydowskiego migranta, który wdrukował w geny syna syndrom ucieczki - także w alkohol.

Mina (Dominika Bednarczyk) w scenie porodu

Mina (Dominika Bednarczyk) w scenie porodu

Foto: Mat. Pras./ Łukasz Barczyk

Poza olbrzymim, wygasłym kominkiem motywem scenografii Doroty Nawrot jest też łóżko, w którym wyleguje się żona Molly Bloom. J.M. Coetzee uczynił ją symbolem kobiety niezależnej, prefeministki, jednak Borczuch woli koncentrować się na biologiczności i wolności seksualnej Molly. Nie żałoba po dziecku, lecz niezaspokojony seksualny głód i erotyczne fantazje są wielkim tematem monologu Bloomowej, zagranej we wstrząsająco naturalny sposób przez Martynę Krzysztofik.

W trakcie kilkudziesięciominutowego wyznania Molly popija z butelki ukrytej pod poduszką, a gdy mąż leży obok, bezpruderyjnie wspomina seksualne inicjacje, przygody oraz najbardziej zwariowane fantazje, nie wstydząc się żadnego przejawu swojej cielesności i fizjologii – zdecydowanie odbiegając od kanonu prerafaelickiego anioła lub dzisiejszej mody na kobietę wegankę, joginkę, skoncentrowaną na higienie i duchowej harmonii. Molly to Heksa w stylu bohaterek Agnieszki Szpili.

Najwięksi tylko we wspomnieniach

Monolog Molly to w ewidentny sposób matecznik Becketta, a jeśli tak to nie da się też ukryć, że widzowie „Ulissesa” nie mają do czynienia z teatrem lekkim, łatwym i przyjemnym. Dwustuminutowy spektakl wydłużają pierwsze sekwencje. Dublińska młodzież docieka przyczyn bezwzględności Dedalusa wobec umierającej matki w sprawach wiary, co jest przeplatane pokazywaną na ekranie sondą z udziałem dzisiejszych studentów z jednego z krakowskich akademików.

Można to traktować jako współczesny ekwiwalent rzeczywistości przedstawionej przez Joyce’a. Oglądamy gotowanie parówek, kłótnię z sąsiadką, śpiewanie kibolsko-nacjonalistycznych przyśpiewek. Tylko jeden student z Ukrainy robi wrażenie wrażliwego.

Jednocześnie trudno nie odebrać tej sondy jako pytania o doraźność obecnego społeczno-politycznego teatru. Czujemy, jak mówił Wyspiański, że pospolitość skrzeczy, dlatego warto – choćby czasem – mierzyć się z arcydziełem (chociaż niektórzy uważają to słowo za opresyjne) i stawiać widzom w teatrze poprzeczkę wysoko. Nawet jeśli nie wszyscy dotrwali do końca spektaklu, a również wielu recenzentów uznało go za torturę.

Przy okazji w czasach, gdy wszyscy zachwycają się biografiami Kazimierza Dejmka, Konrada Swinarskiego i Jerzego Grzegorzewskiego - gdy dawno już ich nie ma, warto zapytać: czy w czasach, gdy Lupę próbuje się wyrzucić na śmietnik - Grzegorzewski, Swinarski, Dejmek mieliby szansę w naszym teatrze?

Ukoronowany kilkudziesięciominutowym monologiem Molly Bloom w kreacji Martyny Krzysztofik krakowski „Ulisses” Michała Borczucha - to spektakl, jakiego dawno nie było w polskim teatrze, kontynuujący najlepsze tradycje Jerzego Grzegorzewskiego i Krystiana Lupy, co sygnalizuje choćby plakat, a jednocześnie mocno naznaczony indywidualnością reżysera.

„Ulisses" Joyce'a i Borczucha

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Rekord Teatru TV, gra Krzysztofik, Grabowski. Powrót Cezarego Pazury
Teatr
„Tkocze” Kleczewskiej: ludzie pracy chcą rozwalić świat oligarchów
Teatr
Kobiety między Herodem, Hitlerem i AfD. Czym polski spektakl zaskoczył niemiecką publiczność?
Teatr
Przebłyski wspomnień, czyli mistrzowski duet Jankowskiej-Cieślak i Olbrychskiego
Teatr
Jan Klata dyrektorem Narodowego. Jan Englert żegna się „Hamletem”