– Wybrałem akurat „Trzy siostry" pośród wielu dramatów Czechowa, ponieważ ta sztuka jest o tym, żeby wyjechać, uciec stąd. Uciec od samego siebie, bo nie chodzi tylko o geografię, tylko żeby coś zmienić, uporządkować podstawowe kryteria wartości – mówi Jan Englert, reżyser spektaklu.
– Oczywiście, wszyscy o tym mówią, ale nikt tego nie robi. Wszyscy mają poczucie przegranej, jednak nie robią nic, by zmienić życie, a takie pragnienie towarzyszy od czasu do czasu ludzkości. Tak było na przełomie XIX i XX w. Czytając teksty towarzyszące prapremierze „Trzech sióstr", poczułem się jakbym czytał najpierw „Rzeczpospolitą", a potem „Sieci". Coś takiego jest, że pomyliliśmy wolność z anarchią, autocenzurę ze zniewoleniem. Interpretacja podstawowych kryteriów jest dziś rozbieżna. Nie wspomnę o kryteriach estetycznych, w których panuje bałagan totalny – mówi Jan Englert.
Pomyślmy o sobie
Dyrektor artystyczny Narodowego podkreśla, że w jego wieku przychodzi pora na podsumowania: – Chciałoby się z 60-lecia pracy aktora wyciągnąć konkluzję niepesymistyczną, ale wszystko wskazuje, że może być taka. Cokolwiek byśmy robili, poczucie zdołowania jest w tekście, a towarzyszy nam również w życiu codziennym.
Wierszynin, grany przez Jana Frycza, mówi, że współczesność jest inna od przeszłości, że ludzie się starają, ale dopiero ci, którzy przyjdą, wszystko naprawią.
– Pamiętajmy, że Wierszynin to człowiek, który niczego nie ulepsza, ale też siła tekstu Czechowa opiera się na tym, że żaden z bohaterów nie jest jednowymiarowy – mówi reżyser. – Żaden nie jest punktem odniesienia szlachetności lub nieszlachetności, egoizmu lub altruizmu. Wielowymiarowe jest całe grono bohaterów. Kiedyś nazwalibyśmy ich inteligentami. Dziś dzieliłbym ludzi na tych, którzy samodzielnie myślą, i takich, którym wydaje się, że myślą, a cytują innych, podają ich przekaz.