Twórczość Mrożka przeznaczona jest dla publiczności czytającej. Stwierdził to przed laty przyjaciel artysty Tadeusz Nyczek. I myślę, że trafił w sedno.
Nie bez powodu domem Mrożka określany był Teatr Współczesny Erwina Axera czy Teatr Polski za kadencji Kazimierza Dejmka, oba chętnie odwiedzane przez inteligencję. Mrożek prowadził dyskurs z człowiekiem, który zna podstawowe konteksty literackie, zjawiska historyczne. Jeśli mielibyśmy przyrównywać język jego sztuk do sportu, raczej jest to tenis niż boks.
O tym, że autor „Tanga" doskonale czuje ducha polskości, nasze rozmemłanie, niezborność i manię wielkości, możemy przekonać się na podstawie jego jednoaktówki na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego w Warszawie, która od ostatniej niedzieli nosi imię Mrożka.
Premiera „3 x Mrożek" miała charakter podniosły, na szczęście to, co zobaczyliśmy na scenie, przekonuje, że pogrzebanie jego twórczości było przedwczesne. Mimo upływu czasu zapisany w niej obraz współczesnego Polaka zmienił się minimalnie. Powstały ponad 50 lat temu „Karol", a nieco potem „Na pełnym morzu" doskonale ukazują gwałt na jednostce w imię społecznych potrzeb lub ideałów.
W „Karolu" autor parodiuje romantyczną mitologię „walki o wolność". Cyniczny wnuczek (Krzysztof Kwiatkowski), wykorzystując patriotyczną gorliwość Dziadka (zaskakujący powrót na scenę Jacka Fedorowicza), wymyśla mu wroga, którego należy zastrzelić. Do swego planu wciąga pełnego ideałów Lekarza (Adam Biedrzycki), czyniąc go układnym kolaborantem.