– Wywierają presję na rodziny, grożą zwolnieniami. Mówią, że nie będziemy mieli za co żyć. Nawet dzwonią do żon i rodziców – opowiada „Rzeczpospolitej" pracownik soligorskiego przedsiębiorstwa Biełaruśkalij. To jeden z największych na świecie producentów nawozów potasowych, zatrudnia ponad 16 tys. ludzi.
– Tydzień temu pojawiła się nadzieja, że wreszcie zwyciężymy. Ale posypały się groźby, strajki cichną i nadzieje są coraz słabsze – podkreśla nasz rozmówca, który pragnie zachować anonimowość. Należy do grona najbardziej odważnych strajkujących, którzy szczególnie są narażeni na represje.
Czytaj także: Społeczeństwo chce nowych wyborów
– Trwa bezprecedensowe zastraszanie ludzi, strajkującym grożą nie tylko zwolnieniami, lecz i sprawami karnymi. W czwartek w jednej z kopalń (jest ich siedem – red.) prace były wstrzymane, reszta pracuje, ale na wolniejszych obrotach – mówi Anatol Bakun, współprzewodniczący komitetu strajkujących robotników koncernu Biełaruśkalij. – W naszym mieście górnicy są często jedynymi żywicielami rodzin, jest duża presja na ich bliskich.
Przewodniczący Białoruskiego Niezależnego Związku Zawodowego Maksim Pazniakou twierdzi, że „odpowiednie służby" zastraszają robotników w całym kraju. – Strajkujący chcą odejścia Aleksandra Łukaszenki, są więc zastraszani, że zostaną oskarżeni o próbę obalenia władzy – mówi „Rzeczpospolitej" Pazniakou.