Od kilku miesięcy nasz zachodni sąsiad jest dosłownie zalewany imigrantami, którzy starają się uzyskać status uchodźcy. Federalne Biuro ds. Migracji (BAMF) obawia się, że w tym roku takie wnioski złoży aż 650 tys. osób, przeszło trzykrotnie więcej niż do tej pory.
Tak gwałtowny przyrost powoduje coraz ostrzejszą reakcję społeczeństwa. Policja zanotowała już ponad 200 przypadków podpalenia ośrodków dla osób oczekujących na rozpatrzenie podania o azyl. Każdego dnia dochodzi też do mniejszych incydentów: a to syryjska rodzina zostaje poturbowana w Berlinie, a to drzwi mieszkania we Frankfurcie, w którym żyją uchodźcy z Erytrei, zostają podpalone.
– Mamy do czynienia z największą falą agresji wobec cudzoziemców od połowy lat 90. Wówczas koncentrowała się ona jednak na landach wschodnich, które z trudem przełamywały spuściznę komunizmu – mówi Jan Schneider, dyrektor Instytutu Badań nad Migracją (SVR) w Berlinie.
Premier Bawarii i szef CSU (bratnia partia rządzącej CDU) Horst Seehofer ostrzegł kanclerz, że jeśli fala migracji szybko nie zostanie powstrzymana, uchodźców trzeba będzie zimą rozlokować w budynkach publicznych, co może jeszcze bardziej pobudzić wrogość społeczeństwa. Na razie większość z nich mieszka w naprędce budowanych miasteczkach namiotowych lub kontenerowych.
Do tej pory Angela Merkel nie zabierała głosu w debacie o ograniczeniu imigracji. Ze względu na doświadczenia historyczne jest to w Niemczech drażliwy problem. Teraz kanclerz uznała jednak, że bez jej interwencji problem może wymknąć się spod kontroli.
– Sytuacja absolutnie nie jest zadowalająca – przyznała w telewizji publicznej ZDF. Ostrzegła także, że coraz liczniejsze przypadki agresji przeciw cudzoziemcom „nie są godne Niemiec".
Zdaniem Merkel jedynym wyjściem jest harmonizacja polityki przyznawania azylu na poziomie europejskim.