Zamieszkujący północną część Kosowa Serbowie mają odpowiedzieć na pytanie: „Czy akceptujesz instytucje tzw. Republiki Kosowa, z siedzibą w Prisztinie?". Do urn wybrali się m.in. mieszkańcy podzielonej na część kosowską i serbską Kosowskiej Mitrowicy.
Od dłuższego czasu w regionie dochodzi do starć między Albańczykami a Serbami, których na północy Kosowa żyje blisko 40 tys. Latem ubiegłego roku, gdy ci drudzy zablokowali przygraniczne drogi, konieczna była interwencja sił NATO. Napięta sytuacja w tej części Kosowa stała się też jednym z powodów, dla których UE odmówiła Serbii w grudniu ubiegłego roku przyznania statusu państwa kandydującego do Wspólnoty. – Bruksela nas szantażuje – mówi „Rz" prof. Slobodan Samardżić, były minister ds. Kosowa i Metochii.
Rozpoczęte wczoraj referendum przeprowadzane jest zarówno wbrew woli albańskich władz Prisztiny, jak i wbrew woli Belgradu. Jeżeli bowiem kosowscy Serbowie odpowiedzą „nie" – co jest pewne – może to oznaczać budowę na zamieszkanych przez nich terytoriach jakiegoś quasi-państwowego tworu. Serbia stoi zaś na stanowisku, że Kosowo powinno zostać przywrócone do jej terytorium w całości.
Serbia nie jest odosobniona. Kosowa wciąż nie uznaje większość państw świata, w tym aż pięciu członków UE: Hiszpania, Cypr, Słowacja, Rumunia i Grecja. I dopóki nie zmienią one stanowiska, Kosowo może zapomnieć o dołączeniu do UE.
Tymczasem międzynarodowe instytucje mają w tym roku przestać kontrolować władze w Prisztinie, końca dobiec ma tak zwana nadzorowana niepodległość Kosowa. – Dzięki temu Kosowo może się zbliżyć do UE i stać się stabilnym partnerem w regionie – oświadczył Pieter Feith, wysłannik UE do Kosowa. A szef kosowskiego rządu Hashim Thaci dodał: – Będziemy od tej pory działać jak każde inne niepodległe państwo.