235 lat temu, 11 września 1777 roku, nad rzeką Brandywine Kazimierz Pułaski uratował od śmierci lub niewoli cały amerykański sztab, w tym Jerzego Waszyngtona. Fragment tekstu z archiwum "Rzeczpospolitej", z dodatku "Bitwy świata"
Jednym z bohaterów Stanów Zjednoczonych został najzdolniejszy zagończyk konfederacji barskiej, starościc warecki Kazimierz Pułaski, który po ucieczce z kraju tułał się po Europie. Propozycja Benjamina Franklina wyjazdu do Ameryki była dlań więc wybawieniem z życiowych kłopotów. 23 sierpnia 1777 roku dotarł na kontynent amerykański, ale początkowo nie dostał przydziału do armii Jerzego Waszyngtona.
Wywalczył go sobie nad rzeką Brandywine 11 września 1777 roku, gdy uratował od śmierci lub niewoli cały amerykański sztab. Na czele improwizowanego oddziału śmiało zaszarżował na angielską piechotę. Cztery dni później był już głównodowodzącym amerykańskiej kawalerii w randze generała brygady. Formacja ta praktycznie nie istniała, dlatego Pułaski energicznie przystąpił do organizowania oddziałów jazdy i szkolenia kawalerzystów. Zdobywając wyposażenie, żywność i paszę dla koni, nie cofał się przed rekwizycjami, z czego musiał się gęsto tłumaczyć.
Dumny i przekonany o swej wartości, niechętnie podporządkowywał się amerykańskim przełożonym. Te spory sprawiły, że po wygranej bitwie pod Haddonfield podał się do dymisji. Potem zorganizował oddział lansjerów. W maju 1779 roku dotarł do zagrożonego przez Brytyjczyków Charlestonu, opanował kapitulanckie nastroje i przyczynił się do odparcia przeciwnika. Niestety, jego kariera została gwałtownie przerwana 9 października 1799 roku pod Savannah. Prowadząc szarżę na Brytyjczyków, został ciężko ranny. Wyjęcie kuli nie pomogło i po dwóch dniach generał zmarł na okręcie "Wasp". Do dziś nie wiadomo, czy został pochowany na lądzie, czy też - jak chcą niektórzy - jego ciało wrzucono do oceanu.
Sierpień 2007