Podróżowanie po świecie w samochodzie lub siedzenie przy ognisku to nie to samo, co spędzanie czasu w bibliotece. Pozostawiam więc Państwu decyzję, czy jestem teraz w Turfanie, czy może w Turpanie. Istotne jest coś innego. Miejsce to nad wyraz historyczne, ma kilka tysięcy lat tradycji rolniczych i handlowych. W dodatku miejsce to zaskakujące przyrodnika, geologa bardziej niż turystę. Jesteśmy mianowicie w drugiej co do głębokości depresji świata. Niżej o kilka pięter jest tylko nad Morzem Martwym.
Krajobraz naturalny jest wyjątkowy, ale do najpiękniejszych nie należy. Depresja to uschnięta na wiór pustynna płaszczyzna. Gdy w Tien Szan topnieją śniegi, w kotlinę wlewają się hektolitry wody. Bywa nawet przez chwilę zielono. Ale wilgoć zanim zdąży wsiąknąć w glebę, paruje na słońcu. Słońcu niebanalnym. Dzisiaj zanotowaliśmy w cieniu... 47 stopni. Jak się człowiek w takim piekle czuje, łatwo sobie wyobrazić. Wiatr potęguje wrażenia.
Gliniany i piaszczysty piekarnik. Na horyzoncie nie widać nic, bo góry ukryte są za miotanym pyłem. Trzeba wiele turystycznego samozaparcia, by tu dotrzeć i jeszcze się tym cieszyć.
Czasem się nie udaje... Dziś w jednej załodze I Rajdu Wenecja-Pekin coś pękło... W Turpańskiej, nomen omen, Depresji niełatwe okoliczności przyrody doprowadziły do gwałtownego rozwodu. Połowa dwuosobowego zespołu odjechała samochodem, połowa została z bagażami na pustkowiu. Miejscowa policja – która w Chinach pojawia się zawsze nie wiadomo skąd – była wielce zdziwiona, widząc samotnego mężczyznę na środku Depresji Turpańskiej, który układał z kamieni napis SOS. Oto, co czyni z ludźmi... depresja.
Ostatecznie jeden z naszych kolegów odleciał do Polski samolotem. Przyroda jak ekonomia... nie znosi próżni. Na lotnisku w Urumczi powitaliśmy więc „posiłki" przybyłe z Krakowa.