W związku z nominowaniem "Bożego Ciała" Jana Komasy do Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy przypominamy wywiad, jaki ukazał się w "Plusie Minusie" w październiku 2019 roku.
Plus Minus: Bohater „Bożego Ciała", chłopak z poprawczaka, udając księdza, stara się zmienić społeczność małej, przeżywającej traumę miejscowości. Niby prosta historia z prowincji, a odbiły się w niej kryzysy wiary i demokracji, powstawanie mechanizmów wykluczenia, narastanie nacjonalizmu.
Ten film zrodził się z niepokoju. Znów wpaja się nam ostatnio przeświadczenie, że Polska jest „Chrystusem narodów", i wiarę w naszą moralną wyższość nad innymi nacjami. Ale przecież kraj jest podzielony, a ludzie sobie nawzajem nie ufają. Wojtek Smarzowski stale opowiada o tej nieufności – do instytucji jak w „Drogówce", do sąsiadów jak w „Wołyniu". Ja, razem z Anną Kazejak i Maciejem Migasem, zrobiłem o niej „Odę do radości". Bohaterowie mojej „Sali samobójców" też byli zagubieni, zdani tylko na siebie. W „Bożym Ciele" chciałem zadać pytania o najważniejsze wartości. Ale zrobiłem też ten film ze strachu – przed uprzedzeniami i podziałami.
Te podziały są coraz silniejsze. Zamieniają się w agresję, która sączy się z telewizora i z debat politycznych, gdzie zamiast poglądów wymienia się inwektywy, a kończy na ulicznych przepychankach i na szkolnym boisku, gdzie nastolatka na oczach dopingujących ją gapiów katuje koleżankę.
Na tym polega nasza schizofrenia: deklarujemy religijność i przywiązanie do tradycyjnych wartości, a jednocześnie jest w nas potwornie dużo hejtu. Pokochaliśmy internet z jego anonimowością, która pozwala dać upust tłumionym emocjom i nienawiści. Tak jakbyśmy mieli dwa życia. W pierwszym udajemy świętych, w drugim mamy w sobie kompleksy, poczucie odklejenia i zagubienia, nieumiejętność bycia razem. Dlatego potrzebujemy mitu. Może się nim stać wszystko. Tak jak stała się katastrofa smoleńska. Mnie ta schizofrenia męczy, dlatego w „Bożym Ciele" chciałem opowiedzieć o przepaści między tym, jak ludzie chcą się widzieć i kogo odgrywają na co dzień, a tym, kim naprawdę są.