Dziecięcy wózek, książki, płyty CD i DVD, zabawki, ubrania – wszystko na prowizorycznie skleconych stoiskach, wyniesionych z domu stołach, czasem po prostu na osiedlowych ławkach czy trawnikach. Ceny – zwykle po kilka, kilkanaście, rzadziej kilkadziesiąt złotych.
– Tutaj nie bardzo jest na czym zarobić, ale przecież nie o to chodzi – mówi Przemysław Klemczak z portalu ogłoszeniowego Tablica.pl, który zorganizował pierwszą w Poznaniu dużą akcję wyprzedaży garażowych. – Rzecz w tym, by pozbyć się niepotrzebnych przedmiotów, ale też wyjść do ludzi, choć przez chwilę pobyć dłużej w gronie sąsiadów, których często znamy trochę albo wcale.
W USA i zachodniej Europie podobne wyprzedaże to niemal chleb powszedni.
– W Anglii nazywa się to Car Boot Sale, bo często szpargały sprzedaje się wprost z samochodowego bagażnika – opowiada Marcin mieszkający w Londynie. – Pchle targi przyciągają tłumy. Sam niedawno brałem w czymś takim udział. Za możliwość wystawienia towaru musiałem co prawda zapłacić 20 funtów, ale zarobiłem 50.
Dlaczego pojechał na targ? – Urodziło mi się dziecko, więc musiałem zrobić w mieszkaniu trochę miejsca. A przecież nie wyrzucę prawie nowych rzeczy. Ekologia, no i poszanowanie pieniądza – śmieje się.