Nieoczekiwana zapowiedź Komisji Europejskiej skierowania do Trybunału Sprawiedliwości UE wniosku o „zamrożenie" działania Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego wydaje się efektem wizyty marszałka Tomasza Grodzkiego w Brukseli i nieudolności polskiej dyplomacji, która nie umiała nawiązać skutecznego dialogu z Brukselą mimo ostrzegawczych sygnałów.
Co dalej? Zapewne między zapowiedzią wniosku do TSUE a jego faktycznym złożeniem otwiera się na chwilę furtka dla negocjacji rządu RP i KE.
Bo jest oczywiste, że w tym nagłym posunięciu nie chodzi o Izbę Dyscyplinarną. Skarga w jej sprawie leży w TSUE od kilku miesięcy (nie nadano jej nawet statusu przyspieszonego). Gra idzie o tzw. ustawę kagańcową, która jest właśnie finalizowana w polskim parlamencie.
Czytaj także: Są szanse na porozumienie ws. praworządności w Polsce?
Tydzień lub dwa tygodnie potrzebne na przygotowanie wniosku do TSUE to czas na skłonienie PiS do wycofania się z ustawy lub co najmniej jej złagodzenia. PiS może na to przystać i nie odrzucać w Sejmie spodziewanej uchwały Senatu o odrzuceniu przepisów w całości lub dogadać się z prezydentem w sprawie weta.