Jak teraz, po kilku tygodniach od ogłoszenia strategii migracyjnej, ocenia pan jej odbiór przez opinię publiczną, w tym biznes? Spodziewał się pan takich reakcji?
Byłem oczywiście bardzo ciekaw tych reakcji, tym bardziej że zmieniliśmy harmonogram. W jego pierwszej wersji rząd miał przyjąć strategię dopiero w grudniu, po dwóch miesiącach debat i dyskusji. Jednak kalendarz obrad Unii Europejskiej zadecydował o odwróceniu tej kolejności. Strategia jest już przyjęta, ale oczywiście będziemy prowadzić debaty. Na koniec listopada jest przewidziany okrągły stół, a wcześniej spotkanie z naukowcami z Komitetu Badań nad Migracjami i z Komitetu Nauk Demograficznych PAN. Zacząłem też spotkania z organizacjami pracodawców, planuję spotkania ze związkami zawodowymi. Tak naprawdę najważniejszy jest plan implementacji strategii, który dopiero powstanie. Nie wykluczam też, że strategia będzie ulegała modyfikacji, co zresztą napisaliśmy w jej zakończeniu. Strategia to jest nasz plan na najbliższe pięć lat, co w przypadku migracji jest całym wiekiem. Natomiast jest już zaplanowane, że w 2027 roku będziemy strategię modyfikować, przeprowadzając jej okresowy przegląd.
Czytaj więcej
Obniżenie progu użycia broni atomowej przez Władimira Putina może świadczyć, że wreszcie sobie zdał sprawę, iż Rosja jest słabsza wojskowo od Zachodu – skomentował minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Zdaniem części ekspertów pięć lat to bardzo krótki okres jak na strategię migracyjną związaną ze zmianami demograficznymi, które nie zachodzą tak szybko.
Planowanie na dłuższy okres byłoby bardzo ryzykowne. Strategia migracyjna dotyczy też obszaru polityki migracyjnej, który w Polsce zmienia się chyba najbardziej dynamicznie ze wszystkich procesów społecznych. Planowanie tego, co będzie za dziesięć lat, byłoby więc trochę nieuprawnione. Lepiej polegać na tym, co możemy zrobić w perspektywie kadencji obecnego rządu, by móc zaplanować jego działania.
W strategii nie podajemy, że nie przyjmiemy żadnego imigranta. Natomiast twierdzenie, że skoro z rynku pracy ubywa 200 tys. osób, to potrzebujemy 200 tys. migrantów, jest moim zdaniem dużym uproszczeniem i skrajnie ryzykownym scenariuszem powtarzającym błędy państw zachodnich z lat 60. i 70.
Więcej kontrowersji niż pięcioletni termin strategii budzi przyjęta w niej zasada, że skutkom zmian demograficznych na rynku pracy nie należy przeciwdziałać instrumentami polityki migracyjnej. Organizacje biznesowe przypominają, że według analiz ZUS z rynku pracy będzie ubywało teraz po 150–200 tys. osób rocznie, więc chcąc wyrównać tę lukę, powinniśmy w ciągu dekady ściągnąć ponad 2 mln imigrantów…
Jest to patrzenie tylko i wyłącznie z punktu widzenia uzupełniania niedoborów na rynku pracy, tak jakby gospodarka w ogóle się nie zmieniała. Wiemy natomiast, że gospodarka będzie bardzo dynamicznie się zmieniać. Wchodzi automatyzacja, wchodzą różne inne narzędzia, które na pewno będą zmieniały rynek pracy. Musimy też pamiętać o tym, że mówimy o ludziach. To nie są maszyny, które można jutro wymienić czy zmodernizować. Mamy do czynienia z sytuacją, w której ludzie przyjadą, dostaną kontrakt na rok, dwa, może trzy, a co będzie z nimi później? Dlatego też w strategii jest mowa o tym, że traktowanie polityki migracyjnej jako odpowiedzi na zmiany demograficzne jest po prostu błędne. Są inne zasoby, inne możliwości, żeby im zaradzić. Niedawny raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego pokazuje, że w ciągu najbliższych lat sztuczna inteligencja wpłynie w Polsce na 3,7 mln miejsc pracy. Są też dane, że także dzięki zmianom technologicznym w ostatnim roku na rynek pracy wróciło 50 tys. osób w wieku emerytalnym. Nadal mamy spore rezerwy, w tym dużą różnicę w aktywności ekonomicznej między kobietami a mężczyznami, i bardzo niską – w porównaniu z innymi krajami – aktywność osób z niepełnosprawnością. W strategii nie podajemy, że nie przyjmiemy żadnego imigranta. Natomiast twierdzenie, że skoro z rynku pracy ubywa 200 tys. osób, to potrzebujemy 200 tys. migrantów, jest moim zdaniem dużym uproszczeniem i skrajnie ryzykownym scenariuszem powtarzającym błędy państw zachodnich z lat 60. i 70. Musimy więc zaproponować nowy model podejścia do tego, z czym się dzisiaj mierzymy i z czym będziemy się zmagać w najbliższych latach.