O ubiegłotygodniowej konferencji, na której Episkopat Polski zaprezentował wyniki kwerendy w archiwach i podał dane dotyczące liczby przypadków molestowania seksualnego nieletnich przez duchownych, biskupi szybko nie zapomną. Chociaż padły na niej ważne słowa – w tym apel do pokrzywdzonych, by się ujawniali, bo pomoże to Kościołowi w oczyszczeniu – to jednak pojawiły się też takie, których być nie powinno. To właśnie te słowa poszły w świat i jeszcze bardziej nadszarpnęły i tak już mocno zszargany autorytet hierarchów.
Czy z tej sytuacji da się wybrnąć? Parę lat temu, gdy abp. Józefowi Michalikowi wymsknęło się, że za pedofilię odpowiadają dzieci, bo „lgną", błyskawicznie zorganizowano konferencję, na której ówczesny szef episkopatu wyraził skruchę, przeprosił i jednoznacznie potępił pedofilię. Teraz jednak nic takiego się nie stało. Zamiast tego jesteśmy wręcz świadkami podtrzymywania ubiegłotygodniowej narracji.
Próbę ratowania sytuacji podjęli niektórzy hierarchowie. Niewykluczone, że w reakcji na „twórczą" modyfikację papieskiego przemówienia z ostatniego dnia watykańskiego szczytu dotyczącego pedofilii, której dokonał abp Marek Jędraszewski, jeden z biskupów już w piątek rozesłał do swoich księży e-meila z papieskim przemówieniem i prośbą o „uważną lekturę".
Ale lektura papieskiego przemówienia wyłącznie przez księży nie wystarczy. Kościół musi dotrzeć ze swoim przekazem do wiernych, którzy czują się nieco zdezorientowani. Wydaje się zatem, że powinien wykorzystać do tego ambony. Do wszystkich parafii – z obowiązkiem odczytania – winien trafić list, w którym biskupi nie tylko podadzą suche liczby o odnotowanych przypadkach molestowania i ilości ofiar, ale znajdzie się w nim także przyznanie się do błędów, padnie słowo „przepraszam", apel do ofiar, by się ujawniały, i mocne zapewnienie o tym, że w szeregach duchowieństwa nie ma miejsca dla tych, którzy krzywdzą najsłabszych. Nie istotne, że w wielu świątyniach słowa takie padły w pierwszy piątek Wielkiego Postu. Trzeba je powtórzyć. Jednak bez podkreślania, że problem dotyczy całego społeczeństwa. Tak jest, ale jeśli Kościół chce być wiarygodny, musi dać sygnał, że zaczyna od siebie. Bicia się w piersi nigdy dość.
List, przesłanie, komunikat to działanie doraźne. Co dalej? Zaprezentowane w czwartek dane to punkt wyjścia do opracowania raportu szerszego. Zbadania poszczególnych przypadków, zastanowienia się, dlaczego w wielu sprawach nie podjęto procesów kanonicznych itp. Trzeba też postawić diagnozy, co i gdzie trzeba zmieniać. Niektóre rzeczy, które wymagają zmian, widać już z tego szczątkowego opracowania.