Kilkanaście dni temu na łamach miesięcznika „Perspektywy" opublikowany został najnowszy ranking szkół średnich. Najlepsze licea oraz technika w Polsce zostały sklasyfikowane odpowiednio według kryteriów osiągnięć swoich uczniów w olimpiadach przedmiotowych oraz według wyników maturalnych zarówno na poziomie podstawowym, jak i rozszerzonym.
Część szkół otrąbiła sukces pedagogiczny, część wpadła w panikę. Tylko czemu i komu takie rankingi mają służyć? I gdzie w nich jest uczeń? Ze swoimi zdolnościami, pasjami i potrzebami? Jak długo jeszcze będziemy tkwić w pseudoedukacji, która niczego młodym ludziom i Polsce nie oferuje. Co gorsza, coraz więcej odbiera.
Zacznijmy od tego, że jakościowe porównywanie szkół nie ma najmniejszego sensu, poza wymiarem czysto statystycznym. Jak porównać doskonale wyposażoną warszawską szkołę, do której zostali przyjęci najlepsi uczniowie, tacy, którzy od dziecka uczęszczają na dodatkowe zajęcia, do prowincjonalnego liceum na Suwalszczyźnie, gdzie zarówno dyrektor szkoły, nauczyciele, jak i sami uczniowie często borykać się muszą z problemami, o których inne nie mają nawet pojęcia.
Niczym Trójkowy Top Wszech Czasów
Oczywiste jest, że część szkół będzie przygotowywać przyszłych noblistów, a część zwykłych pracowników. I tak jak porównanie naukowca do urzędnika czy mechanika samochodowego nie ma żadnego sensu, tak i porównanie szkół, do których uczęszczali, jest bezcelowe.
Zarówno naukowiec, urzędnik, jak i właściciel małej firmy ma inne, równie ważne dla przyszłości kraju, cele. Będzie musiał radzić sobie we własnej rzeczywistości zawodowej, a jego sukces będzie zależał od zupełnie innych uwarunkowań ekonomicznych oraz społecznych. I tylko taki uczeń – wychowany do cnót, edukowany do wartości bycia dobrym rodzicem, pracownikiem, pracodawcą i obywatelem, w myśl pajdocentrycznej orientacji – tylko taki uczeń powinien być podmiotem dobrej edukacji.