Czerwona fala - tak w amerykańskiej politologii zwykło się opisywać dużą zwyżkę mandatów dla kandydatów republikańskich nad ich demokratycznymi oponentami. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że z tym zjawiskiem mieliśmy do czynienia właśnie w tych wyborach. Najbardziej było to widoczne w odniesieniu do jednoznacznej dominacji Trumpa w stanach wahadłowych - dość powiedzieć, że były (i przyszły) prezydent USA wygrał bądź prowadzi we wszystkich z siedmiu swing states, w tym również w tych, które według sondaży miały raczej przypaść Kamali Harris. Bez wątpienia odzyskanie prezydentury jest najbardziej efektownym sukcesem GOP, ale warto przypomnieć, że po czteroletniej przerwie republikanie znów będą mieć większość w Senacie oraz są na dobrej drodze do utrzymania Izby Reprezentantów.
Czytaj więcej
Kamala Harris nie powiększy swego dorobku w Kolegium Elektorskim. Według prognozy Edison Research, Donald Trump wygrał także w Arizonie, co oznacza, że w wyborach na prezydenta USA zwyciężył we wszystkich siedmiu kluczowych stanach wahających się (swing states).
Kamala Harris to Hillary Clinton 2.0
Wydaje się, że zwycięstwo republikanów spowodowane jest przede wszystkim niefortunnymi decyzjami samych demokratów, a nie skutecznością kampanii zwycięzców tych wyborów. Znaczenie miały tu zapewne frustracja związana z czterema latami rządów administracji Joe Bidena, nadmierne granie negatywnym wizerunkiem Trumpa, ale również kreacja samej kandydatki na prezydenta. Zauważmy, że Kamala Harris A.D. 2024 nie różniła się zbytnio pod względem wizerunkowym od Hillary Clinton A.D. 2016. Obie są przedstawicielkami wielkomiejskiej elity. Obie starały się pokazać jako te bardziej kompetentne od ich rywala. Obie zyskały też szerokie poparcie przedstawicieli świata show-biznesu. Słowem - robiły wszystko, aby pokazać się jako osoby, które wydają się nie zdawać sobie sprawy z problemów dotykających przeciętnych Amerykanów z Midwestu. Idealnie wpasowały się w oskarżenia Trumpa o ich przynależności do waszyngtońskiego „bagna”.
Równolegle czas w opozycji demokraci powinni przeznaczyć na konstruktywne rozliczanie republikańskiej administracji
Nie ma zatem zaskoczenia w tym, że wyborcy pokazali obu kandydatkom czerwoną kartkę. Sztabowcy demokratów być może zapomnieli, że do wygrania wyborów nie wystarczy mówienie do już przekonanych i mobilizacja swoich, ale trzeba także mieć propozycje do wyborców niezależnych oraz dla zwolenników drugiej strony. Fakt, że Harris nie wzbraniała się przed nazywaniem swojego rywala „faszystą”, a Biden określił wyborców republikanów „śmieciami”. Owszem, również z ust samego Trumpa padały podobne stwierdzenie dotyczące śmietanki Partii Demokratycznej, ale akurat jego retoryka nikogo nie dziwi (choć bynajmniej go to nie usprawiedliwia). Dziwi natomiast, że politycy teoretycznie wyrażający głos części społeczeństwa uważającej się za „lepszą” wpadają w te same koleiny.