W połowie lat 80. mieszkałem w Chicago i jako świeży emigrant łapczywie pochłaniałem niedostępną w PRL wiedzę historyczną. O wojennej polityce wielkich mocarstw wobec Polski, o rozgrywce Zachodu ze Stalinem, o złudzeniach polityki emigracyjnej. Czyli, posługując się językiem zrozumiałym dla mojego pokolenia, o zdradzieckiej polityce aliantów zachodnich, którzy sprzedali nas Ruskim.
Jan Karski „myślał w sposób zimny, prawie cyniczny”
Pewnego zimowego wieczora, chyba w 1986 roku, w ogromnym mieszkaniu bogatych litewskich emigrantów, właścicieli salonów samochodowych, słuchałem odczytu o konferencji w Jałcie. Wielkie okna salonu wychodziły na ogromne jak morze jezioro Michigan. Prelegent siedział w fotelu otoczony wieńcem kilkudziesięciu krzeseł. Elegancki, szczupły mężczyzna opowiadał o dyplomacji wielkich mocarstw, której przedmiotem była Europa Wschodnia. Opowieści towarzyszyła wyrazista gestykulacja, nie posługiwał się żadnymi notatkami, swój wykład bardziej grał, niż wygłaszał. Tym prelegentem był Jan Karski. Z wykładu zapamiętałem zdanie: „Pretensje Polaków do Roosevelta, że zdradził nas w Jałcie, nie mają sensu. Roosevelt nie był prezydentem Polski. Był prezydentem Stanów Zjednoczonych”. Miałem wrażenie, że taka lekcja realizmu politycznego nie wszystkim słuchaczom przypadła do gustu. W „Kurierze z Warszawy” Jan Nowak-Jeziorański pisze, że Karski „myślał w sposób zimny, prawie cyniczny”.
Czytaj więcej
W 2014 r. ówczesny prezydent USA Barack Obama, będąc z oficjalną wizytą w Polsce, w czasie swojego przemówienia na placu Zamkowym przywołał nazwisko Jana Karskiego jako jednego z trzech najsłynniejszych Polaków – obok Jana Pawła II i Lecha Wałęsy. To Karski już w 1943 r. dostarczył prezydentowi Rooseveltowi raport ZWZ-AK o niemieckich planach całkowitej eksterminacji europejskich Żydów.
Kilkanaście lat później, w 1994 roku, kierowałam sekcją polską Głosu Ameryki. Zbliżała się 50. rocznica powstania warszawskiego, mylonego zresztą notorycznie przez moich amerykańskich kolegów z Głosu z powstaniem w getcie Warszawskim. Szukałem interesującego rozmówcy do audycji z tej okazji i wtedy pomyślałem o Karskim. Zadzwoniłem. Karski zgodził się na rozmowę. Spodziewałem się od niego ostrej krytyki decyzji o wybuchu powstania, ale niczego takiego nie usłyszałem. Jego zdaniem pozbawione szans na sukces militarny i polityczny powstanie wybuchłoby tak czy inaczej. Gdyby nie wezwali do niego dowódcy Armii Krajowej, zostałoby sprowokowane przez posłuszne Rosjanom podziemie komunistyczne. W tej wojnie dla Polaków była to według Karskiego jeszcze jedna sytuacja bez dobrego wyjścia.
Po nagraniu, które odbyło się w mieszkaniu Karskiego, w pobliżu stacji metra Friendship Heights, poszliśmy na kolacje. Karski był uroczym człowiekiem, wspaniałym rozmówcą. Nie tylko zajmująco opowiadał, także pytał i słuchał. Widać było, że jest spragniony towarzystwa, żył bowiem na marginesie polskiego środowiska w Waszyngtonie, pozostawał tam w cieniu innych, nie miał grona wyznawców jak Jan Nowak-Jeziorański.