Im prymitywniejsza propaganda, tym chętniej używa charakterystycznych, stałych sformułowań. Tak też się dzieje, odkąd rozpoczął się kryzys na granicy białoruskiej. Zjednoczona Prawica i bliskie jej media stosują kilka językowych wytrychów, trafnie odtworzonych w filmie Agnieszki Holland. „Bezpieczeństwo naszych granic”, „atak hybrydowy Putina i Łukaszenki”: to jak stan wyjątkowy w języku. Słowom nie wolno się zbliżyć do uchodźców, podstępnie zwabionych przez białoruski reżim, narażonych na przemoc, głód i chłód.
Uchodźcy w jednym worku z wagnerowcami
Od tego faktu władza odwraca też uwagę sporem o słowo. Podkreśla, że tamci to „nielegalni migranci”, a nie „uchodźcy”. A przecież jak zwał, tak zwał, tym osobom przysługują prawa – choćby możliwość starań o status uchodźcy. Rzekomy „atak hybrydowy” to żywi ludzie, którzy od ich przerzucania tam i nazad przez granicę mogą się stać nieżywi.
Czytaj więcej
„Zielona granica”, najnowszy film Agnieszki Holland, „może się podobać tylko zamkniętej, hermetyc...
Ta właśnie myśl od początku kryzysu nie dawała spokoju części mieszkańców Podlasia, niektórym dziennikarzom, politykom, medykom, prawnikom, wolontariuszom, twórcom kultury, w tym Agnieszce Holland. Ta myśl – czyli po prostu współczucie – osłabia jednak pisowski slogan o „bezpieczeństwie granic”. Powtarzany w kółko, rozmyślnie ogólnikowy, zrównuje on wszelkie niebezpieczeństwa; wrzuca do jednego worka uchodźców i wagnerowców. Tymczasem ktoś, komu współczujemy, przestaje się wydawać niebezpieczny. Między innymi stąd wrogość rządzących wobec filmu „Zielona granica”. Skłania on do empatii zwłaszcza wobec migrantów, a empatia pozwala rozwiać lęk.