Żeby stwierdzić, kto wygrał zeszłotygodniową batalię o nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym, wystarczyło uważnie przyglądać się twarzom polityków opozycji i koalicji w weekendowych programach publicystycznych. Przedstawiciele tej pierwszej byli strapieni, poirytowani i smutni, a reprezentanci tej drugiej tryskali dobrym humorem.
By jednak uniknąć analizy politologicznej godnej uznania co najwyżej w oczach Cesare Lombroso, warto przyjrzeć się tej rozgrywce nieco bardziej wnikliwie – choć wynik będzie podobny. Bo trudno nie uznać, że powody do zadowolenia mają Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro, a liderzy opozycji mogą jedynie uznać swoją porażkę.
Interes opozycji
Zacznijmy od stwierdzenia banalnego i oczywistego, na które jednak nikt z polityków „anty-PiS” zdobyć się nie może (co zresztą oczywiste), a mianowicie, że w interesie opozycji jest to, by środki unijne do Polski nie trafiły aż do wyborów. Jakkolwiek brutalnie i cynicznie to brzmi, taka właśnie jest prawda. Bo co oznaczałoby odblokowanie KPO oraz innych transz europejskich funduszy? Otóż to, że PiS radzi sobie w relacjach z Unią, jest zdolne do pozyskiwania należnych nam środków, a nawet, że w kraju panuje praworządność!
Czytaj więcej
Solidarna Polska korzysta z przywilejów bycia jednocześnie w rządzie i w opozycji. Jeśli PiS na to pozwala, to trudno jej się dziwić.
Bo jeśli wypłata unijnych pieniędzy powiązana jest z zasadą praworządności, a owe środki do nas napływają, oznaczać to musi, iż Bruksela oceniła, że w Polsce wszystko jest OK.