Każdy salonowy dziennikarz ma swojego idola. Oczywiście, niekwestionowanym królem jest premier Donald Tusk, którego wspiera wróżka Janina Paradowska. Redaktor Kolenda-Zaleska w "Gazecie Wyborczej" postanowiła z kolei udowodnić, że "nie taki Miller straszny, jak go malują"...
Ci, co tak mówią i piszą, chyba przespali ostatnie kilka lat i zachowali w pamięci obraz Millera jako szpakowatego młodzieniaszka z czasów KC PZPR, który na początku lat 90. symbolizował partyjny beton. Dzisiejszy Miller to już nie tamten Miller, a droga, którą przeszedł od partyjnego betonu, może być dla niego powodem do dumy. Ci, którzy pamiętają Millera z początku lat 90., muszą docenić jego przemianę. Miller to dziś polityk, który wzbudza zaufanie, bo widać gołym okiem, jak wielką drogę przeszedł od sprzeciwu wobec wejścia Polski do NATO do Kopenhagi i Aten, gdzie negocjował, a następnie podpisywał traktat o wejściu Polski do UE. Wzbudza zaufanie doświadczeniem, liczbą przeczytanych lektur, odbytych rozmów i spotkań. Ale czy w tym zaufaniu mieści się również wiarygodność niezbędna do przewodzenia w polityce? - filozoficznie pyta Kolenda-Zaleska.
Pani redaktor Katarzyna udziela rad i wskazuje właściwą drogę "Żelaznemu Kanclerzowi":
Miller może być zarówno odnowicielem SLD, jak i jego pogromcą. Może pociągnąć SLD w górę albo będzie tym, który wyprowadzi sztandar. (...) Miller mówi dziś, że przyszłość jest ważniejsza niż przeszłość i proponuje ogłoszenie grubej kreski dotyczącej "złych wspomnień i fatalnych praktyk". Powinien jednak pamiętać, że zapomnienia nie da się zadekretować. Zaproszenie do politycznej amnezji będzie dla Millera politycznym samobójstwem.