Polityk na swoim blogu podkreślał, że nie wyobraża sobie, żeby na meczu Niemców z „kimś tam”, odbywającym się na przykład we Francji, prezydent lub nawet premier tego ostatniego państwa, nie został posadzony obok pani kanclerz:
Nie wiem, co na to protokół dyplomatyczny, ale sytuacja ta wydawała mi się głęboko niestosowna. Jak można posadzić premiera państwa-gospodarza u stóp gościa? Kim byli dwaj smętni panowie, siedzący po obu stronach Merkel? Byli ważniejsi, w sensie protokolarnym, od Tuska? Nie sądzę. Więc jakie licho pozwoliło na takie faux pas?
Jednocześnie Migalski zaznacza, że dyplomatyczna niewłaściwość całej tej „scenki” to tylko jedna strona medalu:
Nie chodzi bowiem o to, jaki nieuk posadził w takim miejscu naszego premiera, ale dlaczego ów premier zgodził się tam usiąść?! Znany jest mój krytyczny stosunek do Jarosława Kaczyńskiego, ale właśnie w takich momentach można na niego liczyć. Na pewno nie siadłby u stóp pani kanclerz. Zresztą tak, jak nie siadłby tam nikt inny, kto sprawowałby urząd premiera Rzeczpospolitej! A Tusk jednak siadł na wskazanym mu miejscu. I przesiedział na nim całe 90 minut. To wiele mówi o nim. I mówi o nim źle.
Marek Migalski wskazuje na „dziwną przypadłość” polskiego premiera: