W Stanach Zjednoczonych w każdym przypadku w biskupi, arcybiskupi i kardynałowie byli osobiście zaangażowani w przenoszenie molestujących kapłanów z jednej parafii do drugiej w celu ukrycia problemu i zapobieżenia skandalowi. Istnieją tysiące stron dokumentów, które dowodzą, że tak było. To, co zrobił kardynał Bernard Law w Bostonie, robili prawie wszyscy inni biskupi. Idę o zakład, że tak samo wyglądało to w Polsce. Jest to oczywiście kwestia, z którą Polakom trudno się zmierzyć, bo oznacza analizę między innymi tego, co się działo w Krakowie, gdy arcybiskupem był tam późniejszy papież Jan Paweł II.
Tomasz Sekielski zapowiedział już, że wobec tak ogromnego odzewu i wielu kolejnych zgłaszających się ofiar planuje kolejną część. Ma pan jakąś radę dla niego?
Jest jeden ważny wątek do podrążenia. Przez dziesięciolecia wiele rodzin musiało złożyć skargę do policji i prokuratury. Co zrobili funkcjonariusze i urzędnicy? Prawdopodobnie mało lub nic.
Jaki był największy problem, z którym borykał się zespół Spotlight?
Taki sam jak dziś w Polsce: znaleźć sposób, by ofiary wyszły z cienia. W Bostonie opisywane przez nas historie skłoniły setki kolejnych ofiar do skontaktowania się z nami. Dzięki temu wierni zdali sobie sprawę, jak wiele dzieci zostało wykorzystanych. Presja społeczna zmusiła prokuratora, by wreszcie zbadał sprawę i sięgnął do akt Kościoła, pomimo że kardynał Law odmówił dobrowolnej współpracy. Dzięki temu wiemy, że w samej archidiecezji bostońskiej dzieci wykorzystywało 250 księży.
Według zaprezentowanych w marcu przez Konferencję Episkopatu Polski danych za lata 1990-2018, niewiele więcej duchownych (382) dopuściło się takich czynów na terenie całego naszego kraju, czyli problem dotyczy 0,8 proc. kapłanów.