Polskie status quo w dziedzinie zapłodnienia pozaustrojowego to brak regulacji i rosnąca potrzeba ich wprowadzenia – to punkt startowy tej i większości dyskusji nad in vitro. Stanowisko przedstawicieli środowisk medycznych jest dość jednolite: lepsze nawet niedoskonałe prawo niż jego brak, za czym może iść wolnoamerykanka.
– Polska jest jedynym krajem Zachodu, który nie uregulował do tej pory ustawowo tej kwestii – mówił w redakcji „Rzeczpospolitej" podczas debaty „In vitro – między demografią, prawem a moralnością" Igor Radziewicz-Winnicki, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia. Obecny stan, jak zaznaczył, nie wyklucza manipulacji materiałem genetycznym, wyboru określonych cech fenotypowych, a nawet eksperymentalnego hodowania zarodków. – Aktualny status prawny – mówił – opiera się na ludzkim poczuciu przyzwoitości, ale nie daje gwarancji, że nie będzie dochodziło do nadużyć etycznych czy moralnych.
Ustawa ma zapobiegać sytuacjom kontrowersyjnym, co jest zdaniem ministra najważniejszym, oprócz bezpieczeństwa zdrowotnego pacjentów, celem regulacji.
– Dobrze się stało, że ta ustawa została przedłożona przez rząd, ale to nie znaczy, że w tej dziedzinie panuje totalna wolnoamerykanka – zastrzegał prof. Marian Szamatowicz. Przekonywał, że przez lata w środowisku ginekologów zajmujących się zapłodnieniem pozaustrojowym został wypracowany system wytycznych – również moralno-etycznych – dzięki którym pacjenci mogą się czuć bezpiecznie. Podkreślił, że przez pojedyncze sytuacje, jak ta w Szczecinie (gdzie doszło do zamiany zarodków), nie można dyskredytować całego sposobu leczenia.
Prof. Violetta Skrzypulec-Plinta odwołała się do własnego doświadczenia pracy z pacjentami i potwierdziła, że mimo braku formalnych uregulowań nie ma wolnoamerykanki. – Wysyłamy pacjentów do konkretnych ośrodków, do których mamy zaufanie, gdzie są dobre procedury – tłumaczyła. Podkreśliła, że kwestia zaufania ze strony pacjenta jest sprawą fundamentalną.