Podpisana w środę ustawa żadnym kompromisem jednak nie jest. Przeszła w takiej formie w jakiej zgłosił ją rząd. I chociaż w trakcie prac w komisjach parlamentarnych pojawiły się różne poprawki nie było nad nimi żadnej rzeczowej dyskusji – przyznał to niedawno na łamach „Rzeczpospolitej" senator Stanisław Hodorowicz, który opowiedział się przeciw ustawie. „Boleję nad tym, że w tym pośpiechu nie pochylono się nad tymi poprawkami, że nie było większej refleksji. Moim zdaniem pewne problemy trzeba postrzegać dalekosiężnie, a nie tylko tu i teraz" – stwierdzał.

Parlament nie reagował także na głosy płynące z zewnątrz. Wielu prawników mówiło, że niektóre zapisy ustawy mogą być niekonstytucyjne. O refleksję apelowali obrońcy życia, Episkopat. Na próżno. Przez grube mury parlamentu nic się nie przedarło. A jedyną reakcją było wyśmiewanie argumentów. Liczyło się tylko to, by zdążyć przed końcem kadencji prezydenta, by premier Ewa Kopacz mogła pochwalić się „sukcesem".

Co ciekawe sam prezydent odpisując na list abp. Gądeckiego zauważył, że w parlamentarnej debacie „partyjne kalkulacje i ideologiczne spory przesłaniają rzeczowe argumenty". Ale on mimo wszystko ustawę jednak podpisze, bo „nie jest prezydentem ludzkich sumień" a głos parlamentarnej większości trzeba szanować. Nie ma wątpliwości, że prezydentowi zabrakło odwagi, by zgłosić sprzeciw i pójść pod prąd owym partyjnym kalkulacjom.

Kilka lat temu w encyklice „Evangelium vitae" Jan Paweł II zapisał: „Wprowadzenie niesprawiedliwych ustaw prawnych stawia często ludzi moralnie prawych przed trudnymi problemami sumienia (...). Decyzje, które trzeba wówczas podjąć, są nieraz bolesne i mogą wymagać rezygnacji z osiągniętej pozycji zawodowej albo wyrzeczenia się słusznych oczekiwań związanych z przyszłą karierą".

Co miał do stracenia Bronisław Komorowski, który przed kilkoma dniami ogłosił odejście na polityczną emeryturę?