Od kilku dni media poświęcają wiele uwagi wyrokowi w sprawie pułkownika O., odsądzając od czci i wiary sądy, które orzekały w jego sprawie. Sprawa ogólnie jest znana: pułkownik zapłacił za skazanego w sprawie o kradzież wafelka grzywnę. To, że media podchwyciły sensacyjną w swej otoczce informację nie dziwi, gorzej, że ze słowami potępienia sądów pośpieszyli także poważni prawnicy.
Tymczasem zabierając głos w tej sprawie należy pamiętać, że toczyły się dwa oddzielne procesy. Jeden, w którym sprawca kradzieży wafelka został skazany na grzywnę. Owszem, zawsze można mówić, że skazywanie na taką czy owaką karę za kradzież mienia tak znikomej wartości bardziej obciąża polskie sądy niż służy bezpieczeństwu obywateli. Tak ujmując sprawę zapomina się jednak, że każda kradzież, chociażby przedmiotu tak małej wartości stanowi dla kogoś stratę. Kradzieże sklepowe są w Polsce nagminne, a pozostawianie ich sprawców bezkarnymi rozzuchwali tylko ich i zachęci rzesze naśladowców. Po co bowiem płacić za coś, co można zjeść i wypić darmo? Przy okazji przypomnieć można, że istnieje korelacja pomiędzy pobłażaniem dla drobnej przestępczości i popełnianiem najcięższym przestępstw: akcja "zero tolerancji" burmistrza Nowego Jorku Giulianiego wymierzona w drobne naruszenia prawa, doprowadziła do spadku ilości najcięższych przestępstw. Dodam, że obowiązujący kodeks wykroczeń w art. 119 przewiduje karalność każdej drobnej kradzieży, niezależnie od jej wartości. Jeżeli komuś nie podoba się skazywanie za kradzież batonika, niech wystąpi z postulatem wprowadzenia do art. 119 k.w. kwoty minimalnej.
W każdym bądź razie chodzi o prawomocny wyrok, wydany w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej. I co się dzieje dalej? Skazany grzywny nie uiszcza. W efekcie zostaje orzeczona zastępcza kara pozbawienia wolności i sprawca trafia do zakładu karnego. Tu trafia na dyrektora zakładu karnego, którego zdaniem nie powinno się zamykać w więzieniu sprawców tego rodzaju przestępstw, szczególnie, że dyrektor powziął wątpliwości co do poczytalności swojego podopiecznego. Płaci więc za niego grzywnę (przy pomocy swoich podwładnych zresztą), tym samym uwalniając go spod swej opieki. Tymczasem zapłacenie grzywny za inną osobę stanowi samoistne wykroczenie stypizowane w art. 57 kodeksu wykroczeń. I o to właśnie toczył się proces pułkownika O. Sądy obu instancji uznały więc, że obwiniony wykroczenia się dopuścił, odstąpiły jednakże od wymierzenia kary.
I to właśnie tym wyroku słów krytyki nie szczędzą media i wielu prawników. Moim zdaniem niesłusznie. Dopóki w kodeksie wykroczeń będzie art. 57, to sądy będą miały obowiązek go stosować. Adresatem krytyki powinien więc być ustawodawca, a nie sądy! Wymaganie od sądów, aby nie stosowały tych czy owych przepisów jest nie do przyjęcia w demokratycznym państwie prawa, gdzie organy państwa działają na podstawie i w granicach prawa. Granic tych z kolei nie trzymał się pułkownik O., który raczej powinien dbać o trzymanie osadzonych, a nie o ich wypuszczanie w oparciu o swoją ocenę ich winy i poczytalności. W szczególności negatywnie ocenić należy publiczne kwestionowanie przez niego prawomocnych wyroków oraz deklarację, że jeżeli ponownie będzie miał do czynienia z podobną sytuacją, to znowu postąpi podobnie i zapłaci grzywnę za skazanego.
W sumie mamy do czynienia z medialną bańkę, którą przekłuć, a nie nadymać powinni prawnicy. Na tym wszystkim traci bowiem wymiar sprawiedliwości, ogół prawników, a w rezultacie i my wszyscy. Siłą wymiaru sprawiedliwości jest bowiem jego autorytet, ta niewymierzalna, miękka władza. Przez 25 lat Polska szczęśliwie doczekała się sędziów, którym obecnie stawia się zarzut ścisłego trzymania się litery prawa, a nie korupcji, czy posłuszeństwa władzy - jak jest w niejednym kraju Europy Wschodniej. Doceńmy, że sędziowie stosują prawo, które w kraju obowiązuje. To jest przecież ich podstawowy obowiązek, a nie zastępowanie ustawodawcy. Jeżeli chcemy bowiem, aby obowiązywało inne prawo niż obowiązujące, to Sejm ma przecież ku temu stosowne kompetencje. Z tym, że ostatnie 25 lat nauczyło nas wszystkich, że stanowienie dobrego prawa jest sztuką nieosiągalną dla polskich polityków. Znaczenie łatwiej obciążyć odpowiedzialnością za niedoróbki legislacyjne sędziów, gdyż to oni muszą w praktyce stosować obowiązujące ustawy.