Nagranie, jak wychowawczyni w przedszkolu grozi dzieciom, było uzasadnione interesem publicznym. Tak wynika z wyroku Sądu Apelacyjnego w Białymstoku. Kobieta nie złamała prawa, odtwarzając nagranie na zabraniu. Przemawiał za tym wzgląd na dobro dzieci.
Sprawa dotyczyła nauczycielki, która pozwała swoją współpracownicę o naruszenie dóbr osobistych. Domagała się 52 tys. zł zadośćuczynienia i przeprosin za formułowanie publicznie niezgodnych z prawdą oświadczeń o stosowaniu przemocy wobec dzieci oraz za podważanie jej kompetencji. Sąd jednak uznał roszczenia za bezzasadne.
Od początku września rodzice skarżyli się dyrekcji, że dzieci są szarpane, szczypane i wyzywane od bachorów. Wychowawczyni zdarzało się też ponoć wyzywać matki od rozwydrzonych histeryczek. W efekcie jedna z nich pożyczyła pomocnicy dyktafon, by ta nagrała nauczycielkę podczas zajęć. Udało się nagrać, jak powódka kilkakrotnie groziła dzieciom biciem pasem, klapsem, wykrzykiwała, że je trzepnie, a także straszyła jedną z dziewczynek umieszczeniem w „ciemni". Pozwana współpracownica odtworzyła nagranie na zebraniu. Twierdziła też, że wychowawczyni stosuje przemoc. Okazało się, że dwie matki pozwoliły na dyscyplinowanie ich dzieci groźbami, ale słyszały je inne dzieci. I bały się. Jeden z przedszkolaków twierdził, że pani uderzyła go w twarz.
Czytaj także: 16,6 proc. Polaków: Rodzice mają decydować czy szczepić dziecko
W lokalnej społeczności zawrzało, a sprawą zainteresowała się prasa. Wobec nauczycielki wszczęto postępowanie dyscyplinarne. Na skutek żądań matek policja wszczęła dochodzenie w sprawie znęcania się nad dziećmi. Nie udało się jednak stwierdzić, że kobieta stosowała przemoc.