W ostatni weekend w stolicy Gruzji znów powiewały flagi Unii Europejskiej, ale też Stanów Zjednoczonych. Opozycja powróciła do protestów pod budynkiem parlamentu. Parlamentu, którego legalności nie uznaje żadna partia opozycyjna, ale też była prezydent Salomea Zurabiszwili.
Wciąż uważa się za legalną przywódczynię kraju. Kilka dni temu otworzyła biuro w Tbilisi i zapewniała, że wciąż pozostaje prezydentem, mimo że w pałacu Orbeliani od 29 grudnia zasiada już Micheil Kawelaszwili. Były piłkarz został wybrany na prezydenta przez kolegium elektorów, w większości należących do elit rządzących, którymi z tylnego fotela zarządza najbogatszy Gruzin – miliarder Bidzina Iwaniszwili.
Protesty w Tbilisi. Wygwizdali sędziów i zostali zatrzymani
Manifestacje w Gruzji już nie są już tak liczne, jak to miało miejsce tuż po październikowych wyborach parlamentarnych. Przeciwnicy rządzącego od 2012 roku Gruzińskiego Marzenia sięgają też po inne formy protestu.
W niedzielę siły policji musiały otoczyć jedną z restauracji w Tbilisi, w której imprezę urządzili stołeczni sędziowie. Przez zgromadzonych pod lokalem zostali okrzyknięci „niewolnikami”. Wszystko przez decyzję sądu miejskiego w Tbilisi sprzed kilku dni, który pozostawił za kratkami ośmiu zatrzymanych podczas proeuropejskich protestów. Wytoczono wobec nich sprawę karną. Tego wieczora pod budynkiem restauracji zatrzymano dziewięcioro demonstrantów. Teraz ich los znajduje się w rękach sędziów, których imprezę właśnie próbowali zakłócać.
Czytaj więcej
Podporządkowali sobie sądy, parlament, a teraz mają również swojego prezydenta. Cała władza w kraju znalazła się w rękach jednej partii, którą z zaplecza rządzi miliarder.