Wspólną listę spraw do załatwienia ogłosiły podczas konferencji 27 kwietnia partie Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka- Kamysza. Tego dnia ugrupowania poinformowały o wspólnym starcie w wyborach parlamentarnych. Ale opinii publicznej umknęły słowa, które lider Polski 2050 powiedział pod koniec wystąpienia: „Jesteśmy jednak otwarci na współpracę z innymi środowiskami społecznymi i politycznymi”. To nie odnosiło się jedynie do wspólnego budowania rządu opozycji demokratycznej po ewentualnej przegranej PiS.
Czytaj więcej
W kategoriach liczb względnych wybory wygra PiS. Niezwykle istotne będzie, w jaki sposób PO poroz...
PSL i Polska 2050 nie zamykają sobie drogi przed wspólną listą z Koalicją Obywatelską. Najbliższe tygodnie pokażą, czy ludowcy i partia Hołowni dostaną bonus za zjednoczenie. Jeśli formacje trwale nie przekroczą 20 proc., a zaczną schodzić poniżej 14 proc., Hołownia z Kosiniakiem w worze pokutnym wrócą do Tuska negocjować warunki porozumienia przedwyborczego.
Ale podział wspólnych miejsc na jednej liście wyborczej nie będzie już tak korzystny, jak mógł być jeszcze kilka tygodni temu. Partie będą musiały wziąć, co Tusk daje, lub pójść na wspólnej liście już nie jako koalicjant, bo to będzie zbyt ryzykowne.
Deklaracja o braku udziału w marszu 4 czerwca sprawi, że przed marszem, w jego dniu i w dniach kolejnych media oprócz frekwencji będą zajmować się tym, kto był, a kto nie był na manifestacji. Kosiniak-Kamysz i Hołownia nie chcą się „zapisać do PO”, biorąc udział w imprezie organizowanej przez partię, której rzecznik Jan Grabiec powiedział w Radiu ZET: „zapraszamy wszystkich Polaków, którzy chcą dokonać zmiany w Polsce. Partii politycznych na razie nie zapraszamy. Marsz organizuje PO”. I w tę pułapkę Platformy wpadają liderzy PSL i Polski 2050 niczym ślepi i pozbawieni instynktu samozachowawczego. Sondażowo nie zyskają na swoich suwerennych decyzjach, bo wyborca, widząc, kto jest, a kogo nie ma na marszu, będzie szukać winnych jednoczenia się opozycji przez podział.