David Zedeck, amerykański agent muzyczny pracujący dla Girls' Generation, opowiadał portalowi „Pollstar", że gdy zespół chciał zaprezentować nowy teledysk w nowojorskim Best Buy Theatre, zaprosił fanów za pośrednictwem Twittera – a już wkrótce pojawiło się tam 1500 koreańskich nastolatków. „Wkurzyłem się, że rozdaliśmy bilety za darmo" – mówił Zedeck. „Zamiast tego można było zaaranżować ze 20 takich muzycznych randek w miastach całej Ameryki".
Tak też potem się stało. Girls' Generation na ponad dwa lata przyleciały do Stanów Zjednoczonych. Doskonaliły warsztat, były do dyspozycji mediów i menedżerów, czego efektem było wspólne tournée z amerykańską grupą Jonas Brothers. Zespół Bing Bang poszedł jeszcze dalej. W styczniu ogłoszono, że znalazł się w programie tegorocznego kalifornijskiego festiwalu Coachella, nazywanego „królem festiwali". Koreańczycy będą tam gwiazdami u boku Rage Against The Machine, a także Travisa Scotta i Lany del Rey.
O ile gwiazdy k-popu dobrze wyrażają ducha koreańskiej dyscypliny pracy, o tyle fani ilustrują idealnie koreańską solidarność we wspieraniu krajowej produkcji i kultury, co eliminuje takie formy okradania artystów jak piractwo. Działa to jak sprzężenie zwrotne – kupują muzykę w wielu formatach, co zwiększa sprzedaż, windując premierowe płyty na wyższe miejsca list przebojów.
Ważną rolę odgrywają fankluby, które tak jak piłkarscy kibice wybierają charakterystyczne dla siebie barwy – np. fanki Girls' Generation poznacie po pastelowym różu. Niektórzy sprawiają wręcz wrażenie psychofanów, podróżując za artystami po kraju i za granicą. Na koncert JYY w Seulu przyleciało 7 tysięcy muzycznych kibiców z Japonii. Teraz światowa liczba fanów k-popu szacowana jest na około 10 mln osób, choć potrafią zrobić w mediach szum, jakby było ich 100 mln. Ich dobroczynnym rytuałem jest darowizna ryżu dla potrzebujących. Według „The Time" grupa Big Bang zebrała na jednym z występów 12,7 tony ryżu z 50 fanklubów na świecie.
Nie da się pisać o sukcesie k-popu, nie wspominając o koreańskiej diasporze. Szacuje się, że poza granicami kraju żyje 9 mln Koreańczyków rozrzuconych po całym świecie: 2,5 mln w Stanach Zjednoczonych i Chinach, ponad 800 tys. w Japonii, a ćwierć miliona w Kanadzie. Dzięki nim k-pop przebija się na szczyty zagranicznych list przebojów. Biorąc pod uwagę, że na liście „Billboardu" sumuje się sprzedaż nagrań w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, znalezienie się gwiazdy k-popu na pierwszym miejscu np. z wynikiem 120 tysięcy kupionych albumów jest nie tylko łatwiejsze, ale staje się też demonstracją narodowej kultury i siły. Pewnie dlatego rok 2016 r. przyniósł kolejny rekord: wartość eksportu związanego z k-popem przekroczyła miliard dolarów, rosnąc od początku wieku ponad dziesięć razy.
Gwiazdy k-popu mogą też liczyć na zainteresowanie innych azjatyckich grup narodowościowych. I to jest koń trojański tego gatunku muzyki w Ameryki. Taka obserwacja nie powinna pozostać bez polskiego wniosku, bo około 10 mln Amerykanów ma polskie korzenie. Teoretycznie, gdyby co setny z nich w pierwszym tygodniu sprzedaży kupił CD z nagraniami polskiej gwiazdy, sukces k-popu przestałby być dla nas nieosiągalny. Ale na razie to Koreańczycy organizują się tak dobrze i skutecznie, że również w Polsce funkcjonują wyspecjalizowane portale poświęcone koreańskim artystom.
Sukces k-popu sprawił, że jego największe gwiazdy pojawiają się masowo w kampaniach reklamowych. Działa to w dwie strony, bo południowokoreańskie firmy poważnie traktują swoje związki z celebrytami oraz ich lansowanie w przestrzeni medialnej. Rywalizują o gwiazdy i podpisują z nimi umowy na 7–13 lat, szkoląc je starannie i pracując nad ich wizerunkiem. Wszystko jest kreacją. „Promotorzy k-popu kładą duży nacisk na wartość produkcji" – mówiła „Pollstar" Rosally Sapla, konsultant marketingowy z Nowego Jorku, współpracująca z DramaFever, internetową witryną wideo, która dystrybuuje koreańskie produkcje. „Wszystko musi być w jakości HD, a moda i choreografia dopracowane w każdym szczególe. Koncert 2NE1 w New Jersey był jednym z najlepiej wystylizowanych, jakie widziałam".
W takiej atmosferze odbywa się lokowanie produktów, które w k-popie są powszechne: gwiazdy noszą ubrania sponsorów i obnoszą się z firmowymi logo. Linkują własne publikacje w sieci z komercyjnymi portalami, przekierowując tam fanów. Przekłada się to na wyniki finansowe niektórych branż. W ostatniej dekadzie wartość eksportu koreańskiej branży kosmetycznej wzrosła z 0,8 mld dol. do blisko 7 mld dol. Gwiazdy k-popu są już również atrakcyjnymi partnerami dla globalnych koncernów. Grupa 2NE1 wystąpiła w reklamie Adidasa z amerykańską raperką Nicki Minaj. „Południowa Korea robi wszystko, co w jej mocy, a zarabia miliardy dolarów, aby stać się numerem jeden wśród eksporterów popkultury na świecie" – uważa Euny Hong, autor książki „The Birth of Korean Cool: How One Nation is Conquering the World Through Pop Culture". „W wyniku dziesięcioleci starannego planowania i inwestycji Korea Południowa z populacją blisko 52 milionów ludzi, dzięki k-popowi czy telefonom Samsung ma obecnie wpływ na więcej ludzi niż jakiekolwiek inne państwo" – mówił „Financial Post" Wayne Arnold, były dyrektor generalny agencji marketingowej MullenLowe Profero.
Koreańska fala ma też swoje ciemne strony. W środowisku k-popu coraz głośniej o korupcji, zdarzyła się pierwsze fala samobójstw. W Japonii powstał komiks „Manga Kenkanryu" (dosłownie: „Nienawidząc koreańskiej fali"), a do bojkotu produkcji k-popu wzywali prominentni artyści również w Chinach. Pojawiają się nawet opinie, że Korea Południowa używa kultury w podobny sposób jak CIA w czasach zimnej wojny, walcząc z blokiem wschodnim. Ale to już chyba przejaw histerii. Lepiej brać przykład i promować się przez kulturę, co na naszym polskim poletku potwierdza sukces „Wiedźmina" Andrzeja Sapkowskiego na rynku książek, seriali i gier komputerowych.