Zupełnie inne metody badawcze niż w stosunku do Polaków dotyczą Żydów. Wszystkie kłopotliwe dla Grossa fakty są zniekształcane lub bagatelizowane. Wprawdzie prezentuje on w „Strachu” swoje – wątpliwe intelektualnie – rozważania na temat udziału Żydów w UB, lecz podsumowuje je dość oryginalnym naukowo twierdzeniem: „podliczanie napletków w policji politycznej nie pogłębia ani zrozumienia zjawiska komunizmu, ani historii Polski”. Co więcej, wcześniej lojalnie uprzedza, żeby nikt inny na ten grunt nie wchodził, bo „liczenie Żydów wśród personelu [UB] jest ulubionym zajęciem antysemitów”.
Ludzi niepodzielających jego zbyt radykalnych i nadto anatomicznych opinii Gross traktuje pogardliwie i obelżywie. Buduje dla nich intelektualne getto, posługując się terminem „katoendecy”: „wprowadzam termin katoendecja (...) aby skoncentrować uwagę Czytelnika na syndromie światopoglądowym, który jest w polskim społeczeństwie rozpowszechniony i tym się między innymi [podkr. P. G] charakteryzuje, że żydokomunę traktuje jako rzeczywistość, a nie jako ideologiczny konstrukt”.
Pomijam kwestię, że można podpaść Grossowi za inne tematy badawcze i zupełnie wyważone sądy. Warto przytoczyć fragment słów jednego z najbardziej znanych Żydów i Polaków zarazem: „Środowiskiem, z którego pochodzę, jest liberalna żydokomuna w sensie ścisłym” („Powściągliwość i Praca” 6/1988). Tym sposobem w „katoendeckim” getcie Gross umieścił Adama Michnika.
Jednym z najpoważniejszych mankamentów „Strachu” jest stworzenie jednostronnej wizji historii. Narracja książki zbudowania jest głównie na podstawie relacji Żydów i dokumentów żydowskich instytucji. Jak już wspomniałem, autor w zasadzie pominął dokumenty wytworzone przez polskie partie polityczne, starostwa, rady narodowe, milicję, UB czy inne urzędy państwowe. Efekt końcowy jest katastrofalny, bowiem, nie znając realiów lat 40., Gross nie był w stanie, a raczej nie chciał, stworzyć właściwego kontekstu, skali i proporcji opisywanych wydarzeń.
Nie ma na przykład należytego przedstawienia polityki komunistów w kwestii tak ważnej, jak sprawa mienia obywateli polskich. A pod wieloma względami była ona kontynuacją tej stosowanej przez hitlerowców od 1939 r. Cytowany już Grabski napisał: „Gross tylko w znikomym stopniu uwzględnia fakt, że nacjonalizacja była generalnym kierunkiem w polityce ekonomicznej PPR i nie dotyczyła tylko mienia „pożydowskiego”, ale też mienia Niemców czy polskich wielkich posiadaczy. Nie wspomina też słowem, że taka polityka miała poparcie żydowskich komunistów i socjalistów”.
Ale zdaniem Grossa, o działaniach odpowiedzialnego w Biurze Politycznym KC PPR za nacjonalizację Hilarego Minca nie wolno rozmawiać. Podobnie zresztą jak o poczynaniach jednego z największych zbrodniarzy tamtej epoki, nadzorującego UB Jakuba Bermana. A kto się z tym nie zgadza, ten jest antysemitą.
Taka wizja historii wydaje się zamierzona. Nie ma w niej kwestii stosunków polsko-żydowskich czy historii Żydów w komunistycznej Polsce, jest tylko zniekształcona historia przewin Polaków. Już w „Sąsiadach” Gross pisał, że w kwestiach niejasnych i spornych istnieje bezwzględny prymat relacji Żydów nad relacjami Polaków. Dla niego od badań naukowych nad wiarygodnością przekazu ważniejsza jest metryka świadka.
W „Strachu” ta zasada została twórczo rozwinięta. Inne niż żydowskie źródła są nie tylko gorsze, lecz też nieistotne dla ustalania faktów: „Z rzeczywistością nie można się spierać – można albo żyć w kłamstwie, albo przyjąć prawdę i wyjść jej naprzeciw (…) A jakie będzie nas obowiązywać kryterium prawdy, wiemy bardzo dobrze (…). Polacy muszą sobie sami opowiedzieć historię prześladowania Żydów w Polsce w taki sposób, ażeby ofiara mogła w tej narracji rozpoznać obraz własnego losu”.
Badania naukowe nie są więc potrzebne. Można tylko przyjąć „objawienia” Grossa. Rację mają tylko Żydzi, a nie Polacy.
Przed podobnym traktowaniem problemu przestrzegał ocalały z Holokaustu Samuel Gringhauz: „Nigdy w dziejach uczestnicy [żydowscy świadkowie] wydarzeń nie odczuwali, że wydarzenie, w którym biorą udział, jest częścią powstającej historii, która kształtuje epokę. (…) Rezultatem tego hiperhistorycznego kompleksu jest to, że w krótkim okresie powojennym doświadczyliśmy powodzi „materiałów historycznych” bardziej „wymyślonych” niż „zebranych”. (…) Ów kompleks hiperhistoryczny można określić jako judeocentryczny, logocentryczny i egocentryczny. (…) Oto dlaczego większość pamiętników i relacji pełna jest absurdalnej gadatliwości, przesadnej autopromocji, dyletanckiego filozofowania, aspiracji lirycznych, niesprawdzonych plotek, uprzedzeń, stronniczych ataków i apologii” (cyt. za: Bogdan Musiał „Rozstrzelać elementy kontrrewolucyjne” s. 67).
Wydaje się, że słowa Gringhauza są warte głębszego zastanowienia. Kłopot w tym, że zacytował je Bogdan Musiał, a na niego jest „zapis” cenzury Jana Tomasza Grossa. Szkoda, bo takie stanowisko wyklucza dyskusję o trudnej momentami, wspólnej historii. A przecież problemów do omówienia jest naprawdę wiele. Sam byłem głęboko poruszony, poznając wiele faktów z książki „Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939 – 1945” (wyd. ana przez IPN) dotyczących wyczynów niektórych Polaków, czy wypowiedzi pewnych księży i biskupów. Oczywiście, że trzeba pokazywać prawdę, czasem smutną i przykrą, bez względu na indywidualne i zbiorowe emocje. Ale najpierw trzeba opisać fakty i wyważyć proporcje. Gross woli, w wypadku Kościoła, głównie pomówienia, obelgi i insynuacje. Może rzeczywiście Polacy nie znają wielu fragmentów swojej historii. Tylko czy ich edukację należy powierzyć ludziom takim jak Jan Tomasz Gross?
Nie mam wątpliwości, że „Strach” znajdzie wielu admiratorów wśród pewnych naukowców i mediów w rodzaju „Wyborczej” i „Polityki”. Kłamstwo ma wprawdzie krótkie nogi, ale często szerokie plecy. Rolę promotora Grossa odgrywa już środowisko – jakby to ujął autor „Strachu” – „niekatoendecji” z „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”. A linię obrony wartości książki Grossa wytyczył już Jarosław Kurski w „Gazecie Wyborczej” sprzed tygodnia. Między wierszami przyznał, że może kilka rzeczy jest nie tak, ale generalnie trzeba tę publikację przyjąć jako prawdę. Brak podstaw naukowych dla „objawień” Grossa będzie bagatelizowany lub w ogóle przemilczany. Jeśli fakty będą przeciw jego tezom, tym gorzej dla faktów.Warto jednak być optymistą i bez względu na skalę propagandowej kampanii ufać w potęgę rozumu i rygory naukowego warsztatu. Prawdziwa historia obroni się przed atakami społecznych znachorów i naukowych szarlatanów. W nauce zarówno pisarstwo Leszka Bubla, jak i „Strach” Jana Tomasza Grossa nie mają szans na warunkową nawet akceptację.
Autor jest pracownikiem IPN. Przygotowuje książkę o polityce PPR w latach 1944-1948. Artykuł jest wyrazem indywidualnych opinii autora