Daleko od prawdy

Tylko warsztat naukowy książki, a nie rola „terapeutyczna”, rozstrzyga o wartości „Strachu”. Jan Tomasz Gross nie badał archiwów, pominął ustalenia niewygodnych dla siebie historyków, zastosował różną miarę do oceny świadectw żydowskich i polskich.

Aktualizacja: 18.01.2008 19:34 Publikacja: 12.01.2008 04:04

Daleko od prawdy

Foto: Rzeczpospolita

Nowa książka Jana Tomasza Grossa dotyka ważnego problemu historii Polski. „Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie” jest próbą opisu losu polskich Żydów ocalałych z Holokaustu. W przedmowie od wydawcy (Znak) Henryk Woźniakowski stwierdził, że temat podniesiony przez autora wymaga odczarowania: „Jak możliwy był w Polsce antysemityzm po Zagładzie? Antysemityzm o różnych przejawach, łącznie z najtragiczniejszymi i przerażającymi – ze zbrodniami, spośród których najbardziej ponurą sławą okrył się pogrom kielecki 1946 roku”.

Książka ukazała się w 2006 r. w Stanach Zjednoczonych i już wtedy wzbudziła wiele kontrowersji. Diagnoza zawarta w „Strachu” jest bowiem szokująca. Gross dowodzi, że antysemityzm lat 40. wynikał z faktu, że Polacy powszechnie, na różne sposoby, brali udział w mordowaniu i grabieniu Żydów w czasie wojny. Strach przed odpowiedzialnością za zbrodnie i rewindykacją żydowskiego mienia (stąd tytuł książki) stał się źródłem niechęci oraz agresji wobec uratowanych z Holokaustu i tym samym pchał Polaków do kolejnych mordów. Gross dowodzi: „musimy uznać, że istniała wówczas właśnie w Polsce niepisana umowa społeczna, która pozwalała zawiesić normę „nie zabijaj” w odniesieniu do Żydów”, a dokonywanie na nich morderstw „nie pociągało za sobą sankcji społecznej”.

W „Strachu” nie ma kwestii stosunków polsko-żydowskich, czy historii Żydów w komunistycznej Polsce. Jest tylko zniekształcona historia przewin Polaków

Równie szokujących stwierdzeń jest w książce Grossa więcej. „Tezy te nie wiszą w próżni – pisze w przedmowie Woźniakowski – są zilustrowane i wsparte świadectwami, badaniami historyków i błyskotliwą argumentacją”. Ma nadzieję, że książka wywoła narodową debatę podobną do tej, jaką wywołali „Sąsiedzi”. Wprawdzie Woźniakowski wspomina, że „Strach” zawiera elementy kontrowersyjne, lecz mają one głównie wzmacniać wartość książki: „W tej bolesnej brutalności czy prowokacyjności trzeba dostrzec walor poznawczy, edukacyjny, a także terapeutyczny”.

Być może rzeczywiście nasza wiedza na temat powojennych losów Żydów jest uboga i mocno zniekształcona. Może potrzebna jest w tej materii solidna terapia wstrząsowa. Nim jednak przystąpimy do niej, warto zbadać celowość takiego zabiegu. A zatem zweryfikować główne tezy omawianej książki. Bo tylko warsztat naukowy, a nie jakakolwiek „błyskotliwość” czy „wartość terapeutyczna” rozstrzygają o wiarygodności „Strachu”. Chodzi o to, czy lekarstwo zaproponowane przez Jana Tomasza Grossa będzie społeczeństwo leczyć, czy też okaże się szkodliwe.

Kwerenda dokonana przez autora książki budzi poważne wątpliwości. W bibliografii na końcu pracy Gross wymienił 11 archiwów, które miały być objęte jego badaniami naukowymi. Kłopot polega na tym, że dwa z nich, Ministerstwa Administracji Publicznej i Centralnego Komitetu Żydów w Polsce, w ogóle nie istnieją. Z pozostałych sześciu archiwów, które znajdują się w Polsce, Gross zbadał jedynie zbiory Żydowskiego Instytutu Historycznego. Treść książki wskazuje, że innych poważniejszych badań w pozostałych archiwach nigdy nie prowadził. Podobnie jest z Instytutem Pamięci Narodowej. Udało mi się ustalić, że Gross obejrzał prawdopodobnie kilka teczek w Rzeszowie, a nigdzie indziej istotnych badań raczej nie prowadził.

Dla Grossa liczy się nie wiarygodność przekazu, lecz metryka świadka. Inne niż żydowskie źródła, są nie tylko gorsze, lecz też nieistotne dla ustalania faktów

Sprawa wydaje się dość istotna, bowiem w archiwach IPN, a także gromadzących akta co najmniej szczebla wojewódzkiego (Białystok, Wrocław, Szczecin, Gdańsk, Kielce, Bydgoszcz, Rzeszów, Łódź, Katowice) znajdują się ważne kolekcje akt, których znajomość ma znaczenie wręcz fundamentalne. Są to akta władz wojewódzkich, powiatowych rad narodowych, innych struktur władzy i organizacji działających w kraju, akta UB, MO, sądów i prokuratur. O treści tych dokumentów Gross, mówiąc oględnie, nie ma nawet przybliżonego pojęcia. Jeśli kwerenda na terenie kraju była trudna, to znaczną część dokumentów można było obejrzeć w Archiwum Akt Nowych w Warszawie. Ale Gross i tu poważniejszych badań nie prowadził. Fakt ten w osobliwym świetle stawia twierdzenia na temat stosunku do kwestii żydowskiej MO, UB, PPR i struktur komunistycznego państwa. Gross pisze na przykład, że stanowisko PPR i MBP wobec ataków na Żydów było „obojętne” lub że „antyżydowska przemoc to temat nieobecny lub banalizowany w urzędowej korespondencji dotyczącej stanu bezpieczeństwa w kraju”. Podobne twierdzenia autora „Strachu” pozbawione są naukowej podbudowy, nie mówiąc o tym, że są kompletnie nieprawdziwe.

Gdyby Gross prowadził poważne badania archiwalne, szybko znalazłby dokumenty dezawuujące główne tezy „Strachu”. Jego wizje mijają się bowiem z podstawowymi faktami i realiami epoki. Zwracał już na to uwagę August Grabski z Żydowskiego Instytutu Historycznego: „nie ma więc [w książce] mowy o zupełnie wyjątkowym statusie polskich Żydów wśród mniejszości narodowych w pierwszych latach Polski Ludowej, o przysługującej im autonomii narodowo-kulturalnej, bowiem dzięki sieci wojewódzkich, powiatowych i miejskich komitetów żydowskich, wraz z działającymi przy nich instytucjami i organizacjami, Żydzi polscy korzystali do 1949 r. z faktycznej autonomii narodowej. Składały się na nią: wolność zrzeszania, w tym działania partii politycznych, odrębne szkolnictwo, ruch wydawniczy, odrębna służba zdrowia (TOZ), pomoc organizacji zachodnich (w szczególności Jointu), własna centrala spółdzielcza, możliwości emigracji, a nawet własna zbrojna samoobrona w postaci Komisji Specjalnej CKŻP. Przypomnijmy, że większość innych mniejszości narodowych zyskała możliwość zrzeszania się dopiero w 1956 roku. Gross nie wspomina też o faktycznym równouprawnieniu polskich Żydów i Polaków pochodzenia żydowskiego, mogących bez większych problemów sprawować najwyższe funkcje w administracji państwowej, sądownictwie, partii rządzącej, oświacie, co było niemożliwe w II RP. W końcu autor „Strachu” nie dokonuje żadnej analizy rozmiarów propagandowego wysiłku PPR w walce z antysemityzmem zarówno w czasie wojny, jak i po wojnie”. („Kwartalnik Historii Żydów” 3/2006).

Z książką Grossa można oczywiście podejmować dyskusję. Tylko na jaki temat rozmawiać?

Podobne wyniki przynosi analiza dotycząca wykorzystania w „Strachu” istniejącego dorobku naukowego. Gross celowo pomija książki niewygodnych dla siebie autorów. Nie pojawiają się oni w budowanej narracji, ich prac nie ma w bibliografii. Taki los spotkał dr. Marka Wierzbickiego i jego książkę „Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim. Stosunki polsko-żydowskie na ziemiach północno-zachodnich II RP pod okupacją sowiecką 1939 – 1941” (2001), której ustalenia podważają wiarygodność grossowskiej historii. W „Strachu” nie ma również dorobku polsko-amerykańskiego historyka prof. Marka Chodakiewicza. Jego książki: „Between Nazis and Soviets: Occupation Politics in Poland 1939-1947” (2004), „After the Holocaust” (2003, premiera polska w miniony piątek) czy „Żydzi i Polacy 1918 – 1955. Współistnienie zagłada, komunizm” (2000), winny być przecież podstawową literaturą przedmiotu. Tymczasem nazwiska ich autora, podobnie jak Wierzbickiego, nie ma nawet w indeksie osobowym. Podobny los spotkał polsko-niemieckiego historyka dr. Bogdana Musiała i jego książkę „Rozstrzelać elementy kontrrewolucyjne! Brutalizacja wojny niemiecko-sowieckiej latem 1941 roku” (2001, wydanie niemieckie 2000). W tej i we wspomnianych wcześniej pracach znajduje się bogata faktografia, która obraca w nicość wiele podstawowych twierdzeń „Strachu”. Nie ma książek, nie ma problemu – wszyscy ci badacze zostali przez Grossa usunięci z historii.

A z publikacji, z których Gross korzysta, często robi przedziwne wycinanki. Na przykład na stronie 228 „Strachu” cytuje opublikowany w książce „Żydzi i Polacy pod okupacją niemiecką 1939 – 1945. Studia i materiały” fragment artykułu Dariusza Libionki: „Od początku niemieckiej okupacji rzeczywistość na ziemiach polskich postrzegano w kategoriach etnicznych. (…) Chociaż zbrodnie przeciwko Żydom polskim w 1942 roku przybrały monstrualną skalę, ZWZ-AK nie podjęła ograniczonej nawet akcji zbrojnej w ich obronie. (…) Za charakterystyczną cechę oficjalnych oświadczeń polskiego podziemia wydawanych w dniach „wielkiej akcji” w getcie warszawskim uważam – pisze Libionka – brak nawiązań do tego, że mordowani Żydzi są obywatelami Rzeczypospolitej”.

Tekst ten w oryginalne wygląda następująco: „Chociaż zbrodnie przeciwko Żydom polskim w 1942 roku przybrały monstrualną skalę, ZWZ-AK nie podjęła ograniczonej nawet akcji zbrojnej w ich obronie. Złożyło się na to wiele przyczyn. Przede wszystkim Polskie Państwo Podziemne nie dysponowało środkami do przeprowadzenia jakichkolwiek skutecznych działań mogących powstrzymać Niemców. (…) Jak słusznie pisze Krystyna Kersten: „wojna, wyostrzając i wynosząc na powierzchnię podziały narodowe, nadała specyficzny kształt świadomości narodowej. Poprzez sytuację zagrożenia naród stawał się powszechnie dominującą kategorią myślenia, podstawową więzią. głównym przedmiotem działania. Rozdarcie społeczeństwa II Rzeczypospolitej po szwach narodowych stało się faktem”. Od początku niemieckiej okupacji rzeczywistość na ziemiach polskich postrzegano w kategoriach etnicznych. (…) Nawet dla osób dalekich od antysemityzmu „obcość” Żydów nie ulegała wątpliwości. Napiętnowanie Żydów za sprawą nazistowskiego ustawodawstwa, zamknięcie ich w gettach, a przede wszystkim przez to fizyczne wykluczenie ich ze społeczeństwa, wśród którego żyli, pogłębiło jeszcze ich alienację. (…) Za charakterystyczną cechę…” (str. 52 – 54).

Libionka pisze o problemach, zjawiskach i ich uwarunkowaniach. Gross powycinał i posklejał potrzebne mu zdania, zniekształcając prawdziwy sens słów autora. I tak stworzył kolejny dowód antysemityzmu polskiego podziemia. Całość skomentował następująco: „Rozróżnienie rasowe wprowadzone przez hitlerowskie władze okupacyjne zostało odzwierciedlone w realiach Polski Podziemnej”.

Także inne książki Gross wykorzystuje w sposób dowolny, bez względu na ich rzeczywistą treść i prezentowaną faktografię. Tak jest chociażby z pracą „Działalność komunistów wśród Żydów w Polsce 1944 – 1949” (2004) Augusta Grabskiego. Wniosek jest prosty. „Strach” w większym stopniu niż historię obrazuje skalę nierzetelności jego autora.

Kilka lat temu w książce „Wokół Jedwabnego” zamieszczono protokół przesłuchania Heleny Klimaszewskiej. Opisała ona dramatyczną scenę, jaka miała miejsce w Radziłowie po wymordowaniu w 1941 r. tamtejszych Żydów: „Zdaje się w sierpniu 1941 r. (…) udałam się z Goniądza do Radziłowa w celu wyszukania mieszkania dla rodziców męża, gdyż wiedziałam, że po likwidacji Żydów są tam wolne mieszkania. Godlewski, imienia nie pamiętam, oświadczył mi, że mieszkania są pozajmowane. Wyraził się wówczas tak: „Jak trzeba było likwidować Żydów, to nikogo nie było, a teraz zjeżdżacie się po mieszkania”. Matka mego męża, już nieżyjąca, oświadczyła wówczas: teraz mi nie chcą dać mieszkania, a wnuczka mego posłali do oblewania benzyną stodoły”.

Omawiając powyższy incydent, Gross skonstatował: „I oto jesteśmy świadkami rozmowy, której przesłanką – implicite przyjmowaną przez jedną starszą panią, jedną w średnim wieku i jednego pana – jest uznanie, że tytułem do objęcia w posiadanie cennych dóbr jest udział w mordowaniu ich właścicieli”.

Jest rzeczą sporną, w jakim kontekście wspomniana „starsza pani” wypowiedziała przytoczone słowa. Można się tu przychylić do interpretacji Grossa. Ale z dwoma pozostałymi osobami sprawa jest skomplikowana. Zofia Klimaszewska nie zajmuje żadnego stanowiska w opisywanej sprawie, tylko ją relacjonuje. Teza Grossa, jakoby uznawała takie metody rozdzielania mieszkań pożydowskich, jest gołosłowna. Kłopoty powstają w związku z osobą Wacława Godlewskiego, który w dokumentach dotyczących mordu w Radziłowie jest osobą doskonale znaną.

Nie jest on „jednym panem” (w domyśle: typowym Polakiem), tylko renegatem i, co oczywiście przemilczał Gross, następnie niemieckim żandarmem. A niemiecka żandarmeria to nie do końca to samo co polskie społeczeństwo. Biorąc pod uwagę powyższe wątpliwości, dowód Grossa zawisa w próżni. Tymczasem cała sprawa staje się w „Strachu” podstawowym elementem ilustracyjno-dowodowym narracji o „normach” i „mechanizmach redystrybucji mienia pożydowskiego” w polskim społeczeństwie.

Podobne metody naukowe Gross stosuje w „Strachu”. Jeżeli nawet opisywany przezeń przypadek zabójstwa Żyda wynika raczej z typowo rabunkowych, a nie antysemickich motywów, to i tak Gross twierdzi, że było inaczej. Tak jest w przypadku sprawy zabójstwa Henryka Liberfreunda opisywanego na stronach 55 – 57. Cytowany tam dokument wydaje się wskazywać prawdziwego sprawcę: „w dwóch z tych domów (…) mieszka towarzystwo, którego ośrodkiem jest kobieta lekkich obyczajów (…) Całe towarzystwo bawi się dobrze nocami i pije, a od czasu do czasu czeka na przejeżdżający pociąg w nadziei jakiegoś łupu. Teraz ofiarami tych band są pasażerowie Żydzi przejeżdżający pociągami”.

Jednak mimo dość dokładnych informacji, jakie posiada na ten temat Gross, Liberfreund jest doliczany do ofiar polskiego antysemityzmu. A przecież ten przypadek mógłby podsunąć Grossowi konieczność poważniejszego rozważenia kwestii zabójstw popełnianych na Żydach na prowincji, nie tylko w pociągach.

Czy tylko o antysemityzm chodziło lub o tytułowy strach przed rewindykacją mienia? Lata 40. były okresem łatwego dostępu do broni, powojennego zdziczenia i demoralizacji. Pospolity bandytyzm stanowił plagę polskiej prowincji. Ze względu na migracje Żydzi często przemieszczali się pociągami, czasami z całym majątkiem, pieniędzmi i kosztownościami, nie tak, jak wieśniacy z okolicy. Nadto na danym terenie byli „obcy”, bo przejezdni, a jak już wspomniano wcześniej – społecznie wyalienowani. Fakt, że stracili całe rodziny, ogromnie zwiększał prawdopodobieństwo uniknięcia przez bandytów zemsty i kary. Wobec dużych migracji ludności, braku krewnych ofiary i ogromnej przestępczości, nikt się o zaginionego nie upomni. Dla bandytów grasujących w pociągach Żydzi byli więc łatwym i poszukiwanym obiektem napadu.

Jest jeszcze inny poważny problem, z którym Gross zetknął się już w czasie debaty o zbrodni w Jedwabnem. Chodzi o działalność szajek przestępczych wyłudzających nieruchomości po znajomych, krewnych i sąsiadach zamordowanych w czasie Holokaustu. Powiązania z kryminalnym marginesem, porachunki i rozliczenia, a także sam fakt posiadania potem dużej kwoty pieniędzy, o których wiedzieli wspólnicy, dramatycznie zwiększały zagrożenie. Elementu tego nie można wykluczać. Twierdzę, że umysłów autorów wspomnianych działań nie zaprzątały kwestie mordu rytualnego, „żydokomuny” czy antysemityzmu.

Rzecz w tym, że i w tej materii Gross żadnych badań nie prowadził, a podawane przez niego informacje zasługują często na miano konfabulacji i plotek. Tu nie liczy się jakość, tylko ilość. Gross zalicza więc Liberfreunda i podobne osoby po prostu do „żydowskich ofiar Polaków”. Dalej snuje rozważania o antropologicznych predyspozycjach poszczególnych grup i środowisk polskich do uczestnictwa w polowaniu na Żydów: „Pomiędzy stacjami wyszukiwano Żydów w pociągach. I to zapewne była rola, do której najlepiej nadawali się w zatłoczonych wagonach szczupli chłopcy – harcerze”.

W równie instrumentalny sposób co literaturę fachową i źródła traktuje autor „Strachu” oczywiste fakty. W historii widzi tylko to, co chciałby w niej zobaczyć. Najbardziej dramatyczne opisy zbrodni w Jedwabnem skonstruował w zasadzie na podstawie dwóch zeznań świadków – Abrama Boruszczaka i Eliasza Grądowskiego. Gross dobrze wiedział, że świadkowie ci są fałszywi. Boruszczak nigdy nie mieszkał w Jedwabnem i zapewne nie było go tam w 1941 r. Tak samo wygląda sprawa Grądowskiego, który wprawdzie pochodził z tego miasteczka, ale rok przed tragiczną zbrodnią został deportowany w głąb ZSRR za kradzież patefonu.

Kiedy te i inne manipulacje publicznie wytknięto autorowi „Sąsiadów”, stwierdził on, że nigdy nie zdefiniował go jako „świadka naoczonego”. Kłopot w tym, że przed objawieniem się Jana Tomasza Grossa nauka nie znała podziału świadków na „naocznego” i „nienaocznego”. Mimo zdezawuowania relacji Boruszczaka i Grądowskiego Gross nie dokonał w książce żadnych zmian i wydał ją w Niemczech. Równie znamienne wypadki miały miejsce, kiedy syn jednego z pomówionych przezeń o udział w zbrodni w Jedwabnem zagroził sądowym procesem. Gross zrobił mordercę z człowieka, który po uwolnieniu z sowieckiego więzienia, w momencie zbrodni w Jedwabnem, leżał w łóżku w ciężkim stanie. Autor „Sąsiadów” przyznał się do pomyłki na łamach „Rzeczpospolitej”.

To tylko dwa przykłady niewiarygodności Grossa, który, trzeba to stwierdzić wprost, często i świadomie posługuje się nieprawdą.

Na stronach „Strachu” na przykład chętnie wykorzystał kilkustronicowy cytat z tekstu prof. Andrzeja Rzeplińskiego opublikowanego w pierwszym tomie książki „Wokół Jedwabnego” (Warszawa, 2002, red. Krzysztof Persak i Paweł Machcewicz). Zawiera on bardzo ostre tezy na temat procesu osób uczestniczących w zbrodni jedwabieńskiej. Cytat ten dla Grossa staje się podstawą do wydawania ogólnych opinii o funkcjonowaniu polskiej prokuratury i sądownictwa. Sęk w tym, że tekst Rzeplińskiego jest merytorycznie nieprzeciętnie słaby i bardziej niż obraz historii, pokazuje poziom kompetencji naukowych i prawniczych autora. Gross o tym wie, bo w „Dziejach Najnowszych” (nr 3/2003) wskazał na to jeden z kompetentnych historyków. Tyle że znajduje się on „na indeksie” Grossa.

Ale tak to już niestety jest, że fakty dla autora „Strachu” nie mają żadnego znaczenia. Ze względu na to jego generalne opinie o polityce PPR wobec Żydów, działalności MBP czy też Kościoła katolickiego, „kolaboranta” morderców Żydów w czasie okupacji (s. 315), pozbawione są poważniejszego znaczenia intelektualnego. Podobne przykłady twierdzeń bez pokrycia opisał August Grabski: „bulwersującym fragmentem w opisie przez Jana Tomasza Grossa wypadków kieleckich jest podsumowanie rozmowy morderców żydowskiej matki i dziecka o ich zbrodniczym zamiarze słowami: „To była najzwyklejsza rozmowa między obcymi sobie ludźmi w Polsce Anno Domini 1946”. Nie trzeba specjalnej wyobraźni, aby dostrzec absurdalność tej tezy, konfrontując liczbę ponad 20 mln Polaków z kilkuset zabitymi Żydami. Znowu Gross dokonuje manipulacji proporcjami przedstawianego zjawiska. Deformacja ta wydaje się karykaturą czy wręcz bardzo niemądrym i ponurym żartem. Zabijanie Żydów w powojennej Polsce było udziałem wąskiego marginesu kryminalnego i antykomunistycznego podziemia, nie zaś – jak można byłoby wnioskować po lekturze „Strachu” – narodowym sportem Polaków”.

Nie ma co komentować tytułów rozdziałów w stylu: „Beznamiętne morderstwa”, „Mordowanie Żydów z braku innych zajęć”. Nie można jednak przemilczeć faktu, że w angielskim wydaniu książki Gross napisał o 1600 ofiarach zbrodni w Jedwabnem. Ale ekshumacja przeprowadzona na miejscu tragedii i badania naukowe zredukowały kolejny „fakt” podany przez Grossa do przedziału pomiędzy 250 a 350 osób. Gross o tym wie, ale ma świadomość, że wyniki tych badań pozostają nieznane dla amerykańskich czytelników. Podobnie zresztą jak historia polityczna powojennej Polski. Dlatego systematycznie, świadomie i bezkarnie może się w Stanach Zjedoczonych posługiwać kłamstwem.

Żydzi i Polacy różnią się od siebie choćby językiem, religią i kulturą. Dla Grossa różnice te nabierają znacznie głębszego znaczenia. Inne są tu metody badawcze, różne obowiązki i różne kryteria w wydawaniu ocen. W opisie krzywd wyrządzonych Żydom przez Polaków obowiązuje prosta zasada: im więcej, tym lepiej. Gross uogólnia więc każdy napotkany przypadek i całe wydarzenie natychmiast podnosi do rangi reguł powszechnie obowiązujących. Bardzo chętnie do kategorii uczestników zbrodni na Żydach zalicza każdego, kogo się da, nawet mimowolnych świadków i gapiów. Na podstawie absurdalnych teorii Witolda Kuli podaje, że w pogromie Żydów w Kielcach mogła wziąć udział 1/4 mieszkańców miasta, czyli jakieś kilkanaście tysięcy ludzi. W innym miejscu pisze: „należałoby się zastanowić, czy tych, którzy tego dnia na przykład „pili w radosnym nastroju z powodu wydarzeń”, nie wypadałoby zaliczyć do grona aktywnych uczestników pogromu kieleckiego”. Tylko że, bez względu na ocenę zjawiska, od wyrażania radości z pogromu do „aktywnego” w nim uczestnictwa droga jest jeszcze daleka.

Stosując taką metodologię, można by wyciągnąć z przedwojennej prasy artykuł o potrąceniu przez samochód prowadzony przez Żyda jakiegoś polskiego dziecka. Potem historia napisze się sama. Tytuł damy widowiskowy: „Strach. Żydowscy rozjeżdżacze chrześcijańskich dzieci. Historia moralnej zapaści”. Uniwersalne tytuły rozdziałów („Beznamiętne morderstwa” czy „Mordowanie Polaków z braku innych zajęć”) można by przepisać z Grossowskiego „Strachu”. Należałoby również pamiętać o ważnych uczestnikach zbrodni – „świadkach”, no i „gapiach”. Ale to metodologia rodem z antysemickich broszurek, a nie z poważnej nauki. Bez względu na to, że jest lustrzanym odbiciem metodologii Grossa.

Zupełnie inne metody badawcze niż w stosunku do Polaków dotyczą Żydów. Wszystkie kłopotliwe dla Grossa fakty są zniekształcane lub bagatelizowane. Wprawdzie prezentuje on w „Strachu” swoje – wątpliwe intelektualnie – rozważania na temat udziału Żydów w UB, lecz podsumowuje je dość oryginalnym naukowo twierdzeniem: „podliczanie napletków w policji politycznej nie pogłębia ani zrozumienia zjawiska komunizmu, ani historii Polski”. Co więcej, wcześniej lojalnie uprzedza, żeby nikt inny na ten grunt nie wchodził, bo „liczenie Żydów wśród personelu [UB] jest ulubionym zajęciem antysemitów”.

Ludzi niepodzielających jego zbyt radykalnych i nadto anatomicznych opinii Gross traktuje pogardliwie i obelżywie. Buduje dla nich intelektualne getto, posługując się terminem „katoendecy”: „wprowadzam termin katoendecja (...) aby skoncentrować uwagę Czytelnika na syndromie światopoglądowym, który jest w polskim społeczeństwie rozpowszechniony i tym się między innymi [podkr. P. G] charakteryzuje, że żydokomunę traktuje jako rzeczywistość, a nie jako ideologiczny konstrukt”.

Pomijam kwestię, że można podpaść Grossowi za inne tematy badawcze i zupełnie wyważone sądy. Warto przytoczyć fragment słów jednego z najbardziej znanych Żydów i Polaków zarazem: „Środowiskiem, z którego pochodzę, jest liberalna żydokomuna w sensie ścisłym” („Powściągliwość i Praca” 6/1988). Tym sposobem w „katoendeckim” getcie Gross umieścił Adama Michnika.

Jednym z najpoważniejszych mankamentów „Strachu” jest stworzenie jednostronnej wizji historii. Narracja książki zbudowania jest głównie na podstawie relacji Żydów i dokumentów żydowskich instytucji. Jak już wspomniałem, autor w zasadzie pominął dokumenty wytworzone przez polskie partie polityczne, starostwa, rady narodowe, milicję, UB czy inne urzędy państwowe. Efekt końcowy jest katastrofalny, bowiem, nie znając realiów lat 40., Gross nie był w stanie, a raczej nie chciał, stworzyć właściwego kontekstu, skali i proporcji opisywanych wydarzeń.

Nie ma na przykład należytego przedstawienia polityki komunistów w kwestii tak ważnej, jak sprawa mienia obywateli polskich. A pod wieloma względami była ona kontynuacją tej stosowanej przez hitlerowców od 1939 r. Cytowany już Grabski napisał: „Gross tylko w znikomym stopniu uwzględnia fakt, że nacjonalizacja była generalnym kierunkiem w polityce ekonomicznej PPR i nie dotyczyła tylko mienia „pożydowskiego”, ale też mienia Niemców czy polskich wielkich posiadaczy. Nie wspomina też słowem, że taka polityka miała poparcie żydowskich komunistów i socjalistów”.

Ale zdaniem Grossa, o działaniach odpowiedzialnego w Biurze Politycznym KC PPR za nacjonalizację Hilarego Minca nie wolno rozmawiać. Podobnie zresztą jak o poczynaniach jednego z największych zbrodniarzy tamtej epoki, nadzorującego UB Jakuba Bermana. A kto się z tym nie zgadza, ten jest antysemitą.

Taka wizja historii wydaje się zamierzona. Nie ma w niej kwestii stosunków polsko-żydowskich czy historii Żydów w komunistycznej Polsce, jest tylko zniekształcona historia przewin Polaków. Już w „Sąsiadach” Gross pisał, że w kwestiach niejasnych i spornych istnieje bezwzględny prymat relacji Żydów nad relacjami Polaków. Dla niego od badań naukowych nad wiarygodnością przekazu ważniejsza jest metryka świadka.

W „Strachu” ta zasada została twórczo rozwinięta. Inne niż żydowskie źródła są nie tylko gorsze, lecz też nieistotne dla ustalania faktów: „Z rzeczywistością nie można się spierać – można albo żyć w kłamstwie, albo przyjąć prawdę i wyjść jej naprzeciw (…) A jakie będzie nas obowiązywać kryterium prawdy, wiemy bardzo dobrze (…). Polacy muszą sobie sami opowiedzieć historię prześladowania Żydów w Polsce w taki sposób, ażeby ofiara mogła w tej narracji rozpoznać obraz własnego losu”.

Badania naukowe nie są więc potrzebne. Można tylko przyjąć „objawienia” Grossa. Rację mają tylko Żydzi, a nie Polacy.

Przed podobnym traktowaniem problemu przestrzegał ocalały z Holokaustu Samuel Gringhauz: „Nigdy w dziejach uczestnicy [żydowscy świadkowie] wydarzeń nie odczuwali, że wydarzenie, w którym biorą udział, jest częścią powstającej historii, która kształtuje epokę. (…) Rezultatem tego hiperhistorycznego kompleksu jest to, że w krótkim okresie powojennym doświadczyliśmy powodzi „materiałów historycznych” bardziej „wymyślonych” niż „zebranych”. (…) Ów kompleks hiperhistoryczny można określić jako judeocentryczny, logocentryczny i egocentryczny. (…) Oto dlaczego większość pamiętników i relacji pełna jest absurdalnej gadatliwości, przesadnej autopromocji, dyletanckiego filozofowania, aspiracji lirycznych, niesprawdzonych plotek, uprzedzeń, stronniczych ataków i apologii” (cyt. za: Bogdan Musiał „Rozstrzelać elementy kontrrewolucyjne” s. 67).

Wydaje się, że słowa Gringhauza są warte głębszego zastanowienia. Kłopot w tym, że zacytował je Bogdan Musiał, a na niego jest „zapis” cenzury Jana Tomasza Grossa. Szkoda, bo takie stanowisko wyklucza dyskusję o trudnej momentami, wspólnej historii. A przecież problemów do omówienia jest naprawdę wiele. Sam byłem głęboko poruszony, poznając wiele faktów z książki „Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939 – 1945” (wyd. ana przez IPN) dotyczących wyczynów niektórych Polaków, czy wypowiedzi pewnych księży i biskupów. Oczywiście, że trzeba pokazywać prawdę, czasem smutną i przykrą, bez względu na indywidualne i zbiorowe emocje. Ale najpierw trzeba opisać fakty i wyważyć proporcje. Gross woli, w wypadku Kościoła, głównie pomówienia, obelgi i insynuacje. Może rzeczywiście Polacy nie znają wielu fragmentów swojej historii. Tylko czy ich edukację należy powierzyć ludziom takim jak Jan Tomasz Gross?

Nie mam wątpliwości, że „Strach” znajdzie wielu admiratorów wśród pewnych naukowców i mediów w rodzaju „Wyborczej” i „Polityki”. Kłamstwo ma wprawdzie krótkie nogi, ale często szerokie plecy. Rolę promotora Grossa odgrywa już środowisko – jakby to ujął autor „Strachu” – „niekatoendecji” z „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”. A linię obrony wartości książki Grossa wytyczył już Jarosław Kurski w „Gazecie Wyborczej” sprzed tygodnia. Między wierszami przyznał, że może kilka rzeczy jest nie tak, ale generalnie trzeba tę publikację przyjąć jako prawdę. Brak podstaw naukowych dla „objawień” Grossa będzie bagatelizowany lub w ogóle przemilczany. Jeśli fakty będą przeciw jego tezom, tym gorzej dla faktów.Warto jednak być optymistą i bez względu na skalę propagandowej kampanii ufać w potęgę rozumu i rygory naukowego warsztatu. Prawdziwa historia obroni się przed atakami społecznych znachorów i naukowych szarlatanów. W nauce zarówno pisarstwo Leszka Bubla, jak i „Strach” Jana Tomasza Grossa nie mają szans na warunkową nawet akceptację.

Autor jest pracownikiem IPN. Przygotowuje książkę o polityce PPR w latach 1944-1948. Artykuł jest wyrazem indywidualnych opinii autora

Plus Minus
AI nie zastąpi nauczycieli
Plus Minus
„Złotko”: Ludzie, których chciałabym zabić: wszyscy
Plus Minus
„Mistykę trzeba robić”: Nie dzieliła ich przepaść wieku
Plus Minus
„Civilization VII”: Podbijanie sąsiadów po raz siódmy
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
Plus Minus
„Z przyczyn naturalnych”: Przedłużyć życie
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń