Od samego początku wielu obserwatorów zwracało uwagę na fakt, że zarzuty wobec australijskiego hierarchy nie wyglądają szczególnie wiarygodnie. Nieprawdopodobne wydało im się, że do molestowania miałoby dojść w katedrze zaraz po nabożeństwie. W niczym nie zmienia to faktu, że gdy niestety tyle innych oskarżeń okazywało się prawdziwych, trudno było – o czym pisałem do „Plusa Minusa" – bronić dobrego imienia kardynała.
Wyrok australijskiego Sądu Najwyższego na szczęście przywrócił fundamentalną sprawiedliwość i przyznał rację tym, którzy od samego początku zwracali uwagę na słabości aktu oskarżenia. Warto mieć jednak świadomość, że wyrok ten – wbrew temu, co niektórym się zdaje – nie oznacza uniewinnienia wszystkich oskarżonych o tego rodzaju czyny. Ogromna większość oskarżeń jest prawdziwa i wiarygodna i uniewinnienie kardynała tego nie zmienia, choć przypomina, że wśród tysięcy spraw zdarzają się ewidentne fałszywki i kłamstwa.