[b]Rz: Czy Gustaw Herling-Grudziński myślał o zrobieniu pisarskiej kariery na Zachodzie?[/b]
Kariera to w tym przypadku nie najlepsze określenie. Herling był znany na Zachodzie niemal od razu po napisaniu „Innego świata”, który najpierw ukazał się po angielsku – w 1951 roku…… z przedmową Bertranda Russella...
... w przekładzie Andrzeja Ciołkosza, syna Adama. Książka była wznawiana, tłumaczona na wiele języków. Następnie, dzięki pracy w „Kulturze”, Herling był znany w środowisku emigrantów z Europy Wschodniej, doskonale znali go Rosjanie. We Włoszech publikował artykuły w tamtejszej prasie i szczęśliwym trafem zaprzyjaźnił się też z Ronaldem Stromem, Amerykaninem, który w szkole wojskowej w USA nauczył się języka polskiego jedynie po to, by nie trafić na wojnę do Korei. I Strom zaczął tłumaczyć Herlinga na angielski. Jednym słowem, Herling-Grudziński nie miał większych problemów z zaistnieniem na rynkach zachodnich. Oczywiście, poza „Innym światem” nie odniósł sukcesu komercyjnego, ale tłumaczenia jego opowiadań czy „Dziennika pisanego nocą” miały znakomite recenzje. Rzecz jasna Herling nie jest pisarzem masowym. Czytają go ci, którzy w literaturze szukają świadectwa ludzkich losów w XX w., refleksji metafizycznej, moralnej, egzystencjalnej, religijnej czy nawet politycznej. Refleksji, a nie polityki. Masową popularność Herling zdobyłby, być może, gdyby w Hollywood nakręcono film według „Innego świata”.
[b]Z pewnością, choć jeszcze chętniej obejrzałbym film obrazujący koleje losu samego pisarza. Bardziej realna wydaje się jednak jego biografia. Nie kusi pana, by taką napisać?[/b]
Oczywiście, że tak! Marzy mi się napisanie biografii Herlinga, przede wszystkim jego biografii duchowej, „biografii idei”, ale na taką książkę – choć od wielu lat do niej się przygotowuję – jest jeszcze za wcześnie. Wiele materiałów archiwalnych związanych z jego biografią trzeba dopiero odnaleźć, na zebranie czeka bogata korespondencja. To są materiały niezbędne do napisania monografii czy scenariusza filmu biograficznego. Losy Herlinga były symboliczne nie tylko dla Polaków, ale i dla mieszkańców całej Europy Środkowo-Wschodniej – notabene porównywałem je kiedyś do losów Sándora Máraia, który przez kilkanaście lat mieszkał pod Neapolem, ale obaj pisarze nigdy się nie poznali.