Nasze nieobliczalne czasy

Przyszłość świata zależy od tego, z jaką skutecznością zdamy sobie sprawę, że sposób, w jaki zdobywamy wiedzę o otaczających nas zjawiskach, wymaga gruntownej rewizji

Publikacja: 25.07.2009 15:00

Nasze nieobliczalne czasy

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Red

W styczniu 2007 roku była sekretarz stanu USA Madeleine Albright wpadła na pomysł, by napisać „Memorandum dla prezydenta”. Miał to być zespół wskazówek, jakich udziela inteligentny konsultant polityczny z myślą o pragmatycznym podejściu do dynamiki stosunków międzynarodowych. Demokracja wymaga, pisała Albright, by odpowiedzieć na pytanie „Jakim chcesz być przywódcą?”. Jej koncepcja wynikała ze stanowiska, iż nikt nie dochodzi do pozycji wielkiego historycznego aktora w pełni do tej roli przygotowany. Rządzenie czy raczej proces decyzyjny, którego przedmiotem jest sfera relacji politycznych między wielkimi aktorami, musi się opierać na zdolności do budowania adekwatnej wiedzy o tym, czego ten proces decyzyjny ma dotyczyć.

[wyimek]Walka o dostęp do nowoczesnej medycyny zdolnej przedłużać życie stworzy nowy system walki klasowej[/wyimek]

Do niedawna wydawało się, że losy polityczne świata i zderzenia między krajami czy cywilizacjami zależeć będą od cech osobistych poszczególnych przywódców, od chemii stosunków między nimi, od ich temperamentu, szczerości, naiwności. Dobrze wykształceni politycy, z dobrym aparatem wykonawczym i doradczym mieli być nadzieją na to, iż w wieku XXI skala problemów, przed jakimi stajemy, ulegnie zmniejszeniu. Tak się jednak nie stało. Proces decyzyjny w polityce wymaga znajomości sposobów zdobywania wiedzy o świecie, a nie tylko umiejętności ustalania hierarchii celów.

[srodtytul]Rewizja wiedzy[/srodtytul]

Kryzys, który lawinowo przetacza się przez świat, niszcząc kolejne systemy ekonomiczne, nie jest typem zjawiska, z którym można się zmierzyć przez zastosowanie pragmatycznych rad i wdrożenie nawet najgłębszych regulacji ekonomicznych albo przeniesienie akcentu z działań militarnych na dyskurs polityczny. Mamy do czynienia nie z kryzysem funkcjonalności jednej czy kilku ważnych instytucji (Wall Street, rynek papierów wartościowych, międzynarodowe przepływy siły roboczej), ale z kryzysem świata, który sami stworzyliśmy i natury którego nie możemy w pełni rozpoznać.

Nie jest to kryzys wynikający z braku pragmatyzmu reakcji politycznych na niespodziewane epizody (11 września 2001 roku, załamania na rynku walut wschodnioazjatyckich). Nie wynika z braku inteligencji czy zdolności językowych kilku nawet najbardziej wpływowych polityków. Dlatego wymiana lokatorów pałaców prezydenckich, kancelarii premierów czy gabinetów prezesów wielkich banków lub koncernów nie jest panaceum na pojawiające się problemy.

Przyszłość świata w mniejszym stopniu zależy od tego, czy uda się opanować załamanie rynku pożyczek mieszkaniowych, ograniczyć dług konsumpcyjny klasy średniej czy zmniejszyć wzrastające bezrobocie, lecz raczej od tego, z jaką skutecznością zdamy sobie sprawę, że to, co wiemy o zachodzących wokół nas zjawiskach, i sposób, w jaki tę wiedzę zdobywamy, wymaga gruntownej rewizji.

Obecny kryzys na świecie ma charakter epistemologiczny, to znaczy wynika z faktu, iż w trakcie ostatniego ćwierćwiecza utraciliśmy zdolność rozeznania skutków własnych działań gospodarczych, politycznych i społecznych. Nie chodzi o skutki w skali kraju czy kontynentu, ale w skali makro, to znaczy zagregowane, kompleksowe rezultaty działań podejmowanych w sposób nieskorelowany przez wielu aktorów działających naraz w wielu wymiarach życia: na rynkach finansowych, w dziedzinie obietnic socjalnych albo przy ustalaniu priorytetów finansowania badań nad nowymi lekami czy rodzajami broni.

[srodtytul]Wszystkie śrubki Boeinga[/srodtytul]

Mój ulubiony przykład to projekt samolotu Boeing 777. Produkt ten składa się z ponad miliona części i zapewne w fabrykach Boeinga nie ma ani jednego inżyniera, który ogarniałby tę całość. W podobny sposób rynek finansowy u schyłku ubiegłego roku pozwalał na przepływy instrumentów finansowych o wielomiliardowej wartości, podczas gdy sposób jej ustalania był tak złożony, iż nie ma ekonomisty, który rozumiałby, według jakiego schematu te instrumenty były tworzone, puszczane w obieg i jak nimi manipulowano.

Ani zatem przedmiot działań wielkich aktorów politycznych (to, co tworzą swoimi działaniami), ani skala konsekwencji tych działań (to, co w wyniku rozbudowanych łańcuchów przyczynowo-skutkowych lawinowo z nich wynika), ani skala działań zaradczych nie odpowiadają faktycznym procesom, albowiem zapewne nikt nie jest w stanie tych procesów w pełni rozpoznać.

Jest to kryzys, który nie ma charakteru zderzenia cywilizacji, jak to opisywał Huntington zaledwie 20 lat temu, ani charakteru końca znanej nam historii, jak wskazywał Fukuyama, ani nawet nie przyjmuje formy nierozwiązanej gry w szachy, jak pisał Brzeziński. Jest to kryzys, który ma charakter głębokiej koncepcyjnej pustki. Polega ona na tym, iż określonym działaniom politycznym – nazwijmy je instrumentami politycznymi przez analogię z instrumentami finansowymi – nie można przypisać ani określonych przewidywalnych i zamierzonych skutków, ani stopnia ryzyka politycznego.

Fareed Zakaria, redaktor naczelny międzynarodowego wydania „Newsweeka”, wskazuje, że USA mają w posiadaniu 135 samolotów myśliwskich F-22, z których żaden nie jest używany w działaniach militarnych, które Ameryka prowadzi. Zakres tych działań i rodzaj podejmowanych wojen nijak się ma do strategii inwestycyjnej armii. Koszt zaprojektowania i wdrożenia tych samolotów nie jest więc bezpośrednio związany z aktualnymi problemami militarnymi, przed jakimi staje Ameryka. Ale koszt ten rozłożony na 44 stany, w których odbywa się produkcja i montaż samolotu, powoduje, iż rezygnacja z tego przedsięwzięcia spowoduje równie rozległe protesty i przyczyni się do załamania gospodarczego, które dotknie najbardziej wykwalifikowanej grupy robotników. Instrumenty polityczne i wojskowe, jakimi dysponuje państwo, nie są więc współmierne.

[srodtytul]Kumulacja złych obliczeń[/srodtytul]

Nie jest to zresztą sytuacja odosobniona. Jak wykazał konflikt w Gruzji, państwa NATO nie dysponują adekwatnymi strategicznymi instrumentami interwencyjnymi, a Unia Europejska – adekwatnymi instrumentami politycznymi, by osiągnąć trwałą stabilizację regionu Kaukazu. Równie nieprzystające są narzędzia stabilizacji Afganistanu, Iraku i Iranu, Korei Północnej czy państw tzw. rogu afrykańskiego i Zatoki Adeńskiej.

Prezydent Clinton nie był w stanie rozpoznać natury procesów, jakie zostały uruchomione w wyniku globalizacji rynków, więc mimo że zbilansował rachunek gospodarczy Ameryki, doprowadził do destabilizacji, która zrodziła potężne ruchy fundamentalistyczne. Premier Blair nie był w stanie powiązać konsekwencji przyjęcia zobowiązań militarnych przez Zjednoczone Królestwo z mozaiką interesów etnicznych i społecznych współczesnej Anglii, podobnie jak premier Aznar nie dysponował aparatem, który by mu pomógł zrozumieć, że konsekwencje jego działań spowodują gwałtowną implozję hiszpańskiego cudu gospodarczego i dojście do władzy ugrupowań socjalistycznych.

Zapewne taki łańcuch wydarzeń rozpoczął się już w późnych latach 70., kiedy Rosjanie, decydując się na interwencję w Afganistanie, nie byli w stanie przewidzieć, że 22 lata później ich system organizacyjny i polityczny załamie się pod ciężarem ryzyka, jakie na siebie przyjęli. Co gorsze, administracja Cartera nie była w stanie przewidzieć, że wspomagając militarnie i taktycznie ruch mudżahedinów, stworzy rozproszonego przeciwnika, który zwróci się 30 lat później przeciwko temu samemu porządkowi, który jego powstanie sfinansował. Historycznie Carter podjął ryzyko, którego zakres daleko wykraczał poza polityczną i militarną „wypłacalność” USA.

W polityce, podobnie jak w gospodarce, wielcy aktorzy dokonują inwestycji i podejmują ryzyko. Ryzyko to można podjąć, zakładając, że da się pokryć jego koszty w postaci wycieku kapitału politycznego lub że w horyzoncie cyklu politycznego uda się przebyć okresy apatii (zmniejszone zainteresowanie niektórych grup wyborców), mobilizacji (zwiększona determinacja do działania przeciwników politycznych), resentymentu (przypisywanie winy i poczucie żalu w stosunku do rządu, który podjął ryzyko) i dotrwać do momentu wzrostu zaufania.

Ryzyko też można rozłożyć na innych aktorów, starając się wprzęgnąć ich w koalicje i usiłując przewidzieć, według jakiego cyklu dewaluować się będą lub nabierać wartości ich instrumenty polityczne. Problemy, tak jak w przypadku pożyczek mieszkaniowych, pojawiają się, gdy wartość inwestycji politycznej zaczyna spadać równocześnie, chociaż w sposób nieprzewidywany, na kilku scenach naraz.

Problemem jest nie tylko błąd jednego wielkiego aktora, który rozłożył ryzyko na kilku sojuszników, ale równoczesne załamanie się kalkulacji wielu aktorów politycznych, z których każda grupa staje przed nieprzewidywanym i niepowiązanym z kosztami innych grup ryzykiem. Rozłożenie ryzyka na kilka podmiotów w stosunkach międzynarodowych prowadzić więc może do tego, iż jeden kraj, sojusz czy unia, starając się zmniejszyć swoje ryzyko, przesunie koszty konfliktu czy głębokich reform ze swojego terenu na teren innego państwa, bloku lub grupy państw, a te niespodziewanie doświadczać zaczną takich zmian i problemów, których skala przekroczy nie tylko ich możliwości, ale też oryginalne koszty aktora, który tego przesunięcia dokonał.

Współczesne dzieje dostarczają wielu takich przykładów. Programy zmniejszenia podaży narkotyków z terenów Kolumbii i Afganistanu, mające na celu obniżenie doraźnych problemów wewnętrznych, a zwłaszcza dewastacji kapitału ludzkiego w państwach Zachodu, doprowadziły do radykalizacji politycznej tam, gdzie lokalna gospodarka wiejska zależała od sprzedaży maku czy koki. Raptowny wzrost biedoty napędził kandydatów do szkół religijnych zwanych madrasami. Efektem stał się upadek autorytarnych, ale efektywnych reżimów administracyjnych i masowy wypływ na powierzchnię życia społecznego populistycznego fundamentalizmu.

Podobnie otwarcie granic w ramach Unii Europejskiej pozwoliło na czasowe przepływy kapitału ludzkiego i obniżenie ceny pracy w Anglii czy Irlandii, ale wespół z nieprzewidywanym kryzysem instytucji finansowych doprowadziło nie tylko do krachu gospodarczego, ale do antyimigracyjnych postaw i wzrostu pozornie tylko niewidzialnych barier etnicznych.

Wszystkie te procesy, a można by ich wymienić dziesiątki, zasadzały się na tym, iż jednostronnie przyjmowane ryzyko polityczne kumulowało się z lawinowo pojawiającymi się efektami podobnych złych obliczeń gdzie indziej. Niedawny upadek rządu czeskiego w momencie, gdy kraj ten sprawował prezydencję Unii, a Stany Zjednoczone rozważają instalacje systemów ostrzegania przeciwrakietowego na terenie Czech, spowodował nie tylko, że w kołach rządzących USA zapanował sceptycyzm wobec całego przedsięwzięcia – z powodu sprzężenia projektu czeskiego z projektem polskim odbije się to negatywnie na wiarygodności władzy w Polsce, a to z kolei wzmocni argumenty Kremla. Procesy decyzyjne w Pradze nie uwzględniają tego, iż wpłyną na procesy decyzyjne w Moskwie i Waszyngtonie, a w jeszcze mniejszym stopniu, że wpłyną na postawy polityczne Polaków.

[srodtytul]Bomby zdrowotne[/srodtytul]

Mamy więc do czynienia ze światem epistemologicznej próżni. Politykom zaczyna brakować pojęć do adekwatnego opisu świata i rzeczywistości, ich dyskusje często więc mają czysto nominalny charakter.

Skoro zatem podejmowane działania pragmatyczne są albo płytkie, albo kompletnie nominalne, jakie mogą się w najbliższych latach pojawić ośrodki skoncentrowanej władzy światowej? Stany Zjednoczone raczej nie odzyskają w nadchodzących dwóch dekadach oddechu koncepcyjnego. Samochód Pontiac raczej nie zostanie hitem roku 2012, a rząd federalny raczej nie stanie się efektywną, szczupłą liczebnie korporacją ekspertów. Budowany z wielkim trudem mur z pleksi mający oddzielać Meksyk od Ameryki zapewne padnie, miliony zaś napływających imigrantów wymuszą dramatyczne obniżenie ceny pracy, a więc załamie się również system reprezentacji związkowej. Od tego już tylko krok do utraty bazy demokratycznej przez Waszyngton.

Nowe punkty grawitacyjne władzy i wpływu będą się zapewne koncentrowały wokół kilku osi. Pierwszą z nich będzie energia. Dostawa nośników energii, ich koszty i zdolność do zapewnienia bezpieczeństwa przesyłu są czynnikami, które stworzą nowe imperia. Jeśli zyski z obrotu energią nie będą natychmiast konsumowane, ale wydawane rozsądnie na ulepszanie społeczeństw cierpiących biedę i nierówności, to zapewne pojawią się tam nowe formy rządów socjalnych mających na celu zaprzęgnięcie ogromnych mas pracowniczych w jarzmo bezpiecznej małej stabilizacji. Ale wprowadzenie nowych technologii (np. czystego spalania węgla) spowoduje tak raptowne załamanie gospodarek petrodolarowych, że staną się one wielkimi bombami demograficznymi.

Drugą taką osią stanie się stan zdrowia społeczeństwa. Jego poprawa, a więc zwiększenie długowieczności, spowoduje dramatyczne zubożenie wielkich liczebnie i dotychczas młodych populacji północnej Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji. Walka o dostęp do nowoczesnej medycyny zdolnej przedłużać życie stworzy nowy system walki klasowej. Medyczne podstawy polityki reprodukcyjnej podzielą regiony świata na miejsca, gdzie seks jest sposobem życia i rozrywki oddzielonej od funkcji reprodukcyjnej, oraz na regiony, gdzie seks jest formą dominacji między grupami etnicznymi, a wymuszona reprodukcja – formą kolonialnego i kulturowego podboju.

Edukacja stanie się sposobem na przechowywanie nadmiernych zasobów siły roboczej, ale to doprowadzi do zakłócenia merytokratycznego systemu zdobywania pozycji społecznych i zawodowych. Upowszechnienie wykształcenia wyższego spowoduje taki wzrost aspiracji co do jakości oczekiwanej pracy, że większość rządów nie będzie w stanie tych warunków spełnić.

Ludzie będą się musieli godzić najpierw z posiadaniem nierealnych marzeń, a potem z bolesnym ich urealnianiem. Takie społeczeństwa malkontentów będą wymagały zupełnie nowych systemów nadzoru i represji w stosunku do osób, których aspiracje zostaną gruntownie zawiedzione.

Tak więc obietnice awansu społecznego składane biednym campesinos, obreros czy niedotykalnym kastom indyjskim zrodzą grona gniewu, a te wywołają konieczność rozbudowy policji i sił represyjnych. Indie, Pakistan, Bangladesz czy w końcu Chiny mają znaczące osiągnięcia we wdrażaniu takich represji, może się więc okazać, iż quasi-kapitalistyczne, ale niedemokratyczne systemy decyzyjne będą bardziej efektywne aniżeli systemy reprezentacji politycznej znane pod nazwą liberalnych demokracji.

Pakt tzw. nowego ładu szanghajskiego skupiający największe potęgi taniej produkcji dóbr powszechnie pożądanych stworzy znaczące struktury militarne i systemy dowództwa oparte nie na fundamentalnych imperatywach liberalizmu, ale na zasadzie przeżycia najsprawniejszych organizmów społecznych i produkcyjnych.

[srodtytul]Zaduszeni przez krótkie cykle[/srodtytul]

Wobec zwiększenia konkurencji w dziedzinie badań i rozwoju nastąpi zapewne skrócenie cyklu funkcjonalności kolejnych technologii, a zatem odstęp czasowy, w jakim poszczególne produkty będą się pojawiały, ulegać będzie nie tylko skracaniu, ale też przypadkowym wahaniom. Spowoduje to dalszą kaskadę zwiększonego ryzyka. W ciągu najbliższych kilkunastu lat wiele krajów, które zechcą zaryzykować rozwoj oparty na jednym wielkim planowanym osiągnięciu, wkrótce po jego implementacji zderzy się z faktem, iż gdzie indziej pojawiła się właśnie technologia daleko bardziej zaawansowana.

Kapitalizm, oczywiście, produkował zjawiska konkurencyjności, ale procesy badawczo-rozwojowe były przewidywalnie długie, co dawało państwom 10 – 15-letnie okresy na korzystanie z przewagi technologicznej.

Wyobraźmy sobie np., że Rosja potrzebująca do demograficznego odrodzenia swojej potęgi około 15 lat względnie bezpiecznej prosperity finansowej utraci taką zdolność, a wymuszona imigracja z Chin spowoduje nie tylko obniżenie wartości pracy i wzrost ubóstwa ludności lokalnej, ale też wzrost alkoholizmu, nerwic i patologii społecznej. Próba negocjowania sojuszów bezpieczeństwa z Rosją mającą nadzieję na bezpieczny cykl gospodarczo-społeczny wyglądać będzie inaczej i inne przyniesie efekty niż rozmowy z Rosją nawiedzoną plagami ubóstwa i wtórnej kolonizacji.

Żeby nie szukać dalej, NATO jako sojusz militarny, jeśli stanie się korpusem ekspedycyjnym utrzymującym porządek na obrzeżach systemu, nawet pod najsprawniejszymi rządami Fogha Rasmussena podzieli losy Imperium Rzymskiego. Natomiast NATO koncentrujące się na rekonstrukcji i stabilizacji państw słabszych i bardziej podatnych na niefortunne procesy może się stać siłą cementującą nowy ład społeczny.

Memorandum dla prezydenta, gdyby je chcieć dzisiaj napisać (przy założeniu, że dwaj polscy kandydaci chcieliby poświęcić parę tygodni na zrozumienie sposobu, w jaki gromadzą wiedzę o tym, co mają wiedzieć), mogłoby zmniejszyć skalę epistemologicznej próżni, która wyraża się w chybionych inicjatywach, niefortunnych wypowiedziach i w pozornych działaniach. Ale świat potrzebuje więcej. Potrzebne jest generalne zrozumienie, że dalsze rozpraszanie i rozkładanie na wiele podmiotów ryzyka politycznego oraz dywersyfikacja instrumentów politycznych spowoduje wkrótce bańkę, która pęknie z historycznym łomotem. Wywoła to nie tylko konfuzję polityków, ale też dziesięciolecia braku perspektyw, frustracji i nieprzewidywalności w stosunkach międzynarodowych.

[i]Prof. Bronisław Misztal jest dyrektorem wykonawczym Community of Democracies, organizacji międzyrządowej, której celem jest pogłębianie kultury demokratycznej we współczesnym świecie. Od grudnia 2007 r. do stycznia 2009 r. był dyrektorem gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Wykłada na wielu uniwersytetach w Europie i w obu Amerykach[/i]

W styczniu 2007 roku była sekretarz stanu USA Madeleine Albright wpadła na pomysł, by napisać „Memorandum dla prezydenta”. Miał to być zespół wskazówek, jakich udziela inteligentny konsultant polityczny z myślą o pragmatycznym podejściu do dynamiki stosunków międzynarodowych. Demokracja wymaga, pisała Albright, by odpowiedzieć na pytanie „Jakim chcesz być przywódcą?”. Jej koncepcja wynikała ze stanowiska, iż nikt nie dochodzi do pozycji wielkiego historycznego aktora w pełni do tej roli przygotowany. Rządzenie czy raczej proces decyzyjny, którego przedmiotem jest sfera relacji politycznych między wielkimi aktorami, musi się opierać na zdolności do budowania adekwatnej wiedzy o tym, czego ten proces decyzyjny ma dotyczyć.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów