Sylwetka Basila Kerskiego, nowego dyrektora ECS

Europejskie Centrum Solidarności jest instytucją polską, ale horyzonty jej zespołu są europejskie - tak nowy dyrektor broni się przed zarzutami, że na straży polskich świętości ma stanąć obywatel Niemiec bez solidarnościowej przeszłości

Publikacja: 02.04.2011 01:01

Sylwetka Basila Kerskiego, nowego dyrektora ECS

Foto: Fotorzepa, krzysztof mystkowski krz krzysztof mystkowski

Kerski, choć szerzej nieznany, przeforsowany został na szefa Europejskigo Centrum Solidarności bez konsultacji z największymi legendami ruchu. Jest jeszcze coś gorszego, co w tzw. kręgach patriotycznych wywołuje zgrozę, a poza nimi konsternację: Kerski w połowie lat 80. zrzekł się polskiego obywatelstwa. Od 32 lat mieszka w Berlinie i nie chce się przenieść do Gdańska. Trudno nawet powiedzieć, że do miasta rodzinnego, bo spędził w nim raptem trzy lata życia. Wiele osób w duchu stwierdza to, co Krzysztof Wyszkowski, gdański opozycjonista, o wyborze Kerskiego mówi głośno: – Absolutny skandal. – Teraz czas, by na Wawel zaprosić menedżera z zagranicy – zauważa anonimowo człowiek ze ścisłego kierownictwa ECS. Kerski nie pasuje do stereotypów i schematów, nad którymi w Polsce się nawet nie dyskutuje. Dlatego jego nominacja na dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności wywołała burzę.

Wojciech Szukalski, przyjaciel Kerskiego z Gdańska od 40 lat (rodzice Szukalskiego są jego rodzicami chrzestnymi), nie rozumie zarzutów dotyczących niemieckości Kerskiego. – Tak może mówić ktoś, kto nie zna tamtejszych realiów, ówczesnych dramatów – oburza się. – W 1984 r. pojechaliśmy do nich w odwiedziny do Berlina Zachodniego. Ja, nastolatek z PRL, byłem oszołomiony tym miastem, ale wtedy wydawało mi się, że Basil chciałby się ze mną zamienić miejscami – wspomina Szukalski.

Tło rodzinne

Berlin, 13 lutego 1987 r. Przed urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych landu Berlin przy Fehrbelliner Platz stawia się rodzina Sabaha Kamil Khiry. Ten lekarz irackiego pochodzenia, ożeniony z Polką, ma nadzieję, że to definitywny koniec tułaczki. Sabah w połowie lat 60. przyjechał z Iraku na studia medyczne do Gdańska. W listopadzie 1969 r. urodził mu się syn Basil. Dwa lata potem wyprawa Sabaha na wakacje do Iraku zamienia się w kilkuletnie uwięzienie: młodego lekarza wysłano na front, ma walczyć z Kurdami. Matka i mały Basil dołączają do niego, spędzając w Iraku pięć lat. Do Polski wracają w 1976 r. W 1979 r. są już wszyscy w Berlinie Zachodnim. Sabah, azylant polityczny, chce obywatelstwa niemieckiego i pracy w szpitalu. Jest już wystarczająco długo, by spełnić wymogi niemieckiego prawa. Sprawa zrzeczenia się polskiego obywatelstwa przez żonę i 17-letniego syna Basila też już załatwiona. Dlatego teraz i ten chłopak stoi stremowany przed niemieckim urzędnikiem. – Nie chciałem być Niemcem, ale czułem satysfakcję ojca, który wreszcie poczuł stabilny grunt pod nogami – wspomina.

Basil dobrze pamięta słowa, które 13 lutego skierował do niego niejaki Gaffling: „Nie oczekujemy od was, abyście udawali rodowitych Niemców, zaangażujcie się i zintegrujcie, wnosząc wasze doświadczenia, wasze obce tło rodzinne i kulturowe". To tło rodzinne Basil wkrótce potem określa nowym nazwiskiem. Z Kamil Khira zmienia je na polsko brzmiące Kerski.

Berlin, przełom 2008 i 2009 roku. W Ambasadzie RP zjawia się Basil Kerski. Publicysta i konsultant doskonale znany w niemieckich kręgach politycznych; także w środowisku tamtejszych polskich dyplomatów nie jest anonimowy. Cztery lata wcześniej to z berlińskiej ambasady wyszedł do prezydenta RP wniosek o nadanie temu redaktorowi polsko-niemieckiego kwartalnika „Dialog" Złotego Krzyża Zasługi za wkład we współpracę polsko-niemiecką. Kerski chce, by przywrócono mu polskie obywatelstwo. Ale są formalne przeszkody. – Nie mam w Polsce ani domu, ani najbliższej rodziny, nic poza poczuciem, że jestem Polakiem. – tłumaczy nam Kerski. Urzędnik poradził mu, by poczekał na nowe przepisy. W lutym 2009 r. Sejm zawarł w nowej ustawie możliwość przywracania obywatelstwa polskiego także osobom, które się go zrzekły. Kerski mógłby je odzyskać i zachować niemieckie. Ale ustawę zawetował prezydent Lech Kaczyński i do dziś nie weszła w życie. Kerski nie czeka na nią z niecierpliwością. Dziś dla niego, jak mówi, polskie obywatelstwo to drugorzędna kwestia. – To ja określam swą tożsamość, a nie paszport – odpowiada. Właśnie – co z tą tożsamością?

W wywiadach Kerski podkreśla raz, że jest Polakiem, gdańszczaninem, w innych – że berlińczykiem. – Czy to się wyklucza? – pyta Kerski. – Można być jednocześnie galicyjskim patriotą, Polakiem, zaangażowanym Europejczykiem i uniwersalnie myślącym chrześcijaninem. W Berlinie żyje od ponad 30 lat. To miejsce, gdzie mieszka jego rodzina, gdzie urodziły się jego dzieci (ma dwóch nastoletnich synów). Nawet z irakijskim ojcem rozmawia po polsku. – W Gdańsku się urodziłem, żyją tam moi przyjaciele – zaznacza Kerski. Niektórzy z nich to bardzo wpływowe osoby. Kerski blisko współpracuje z Wojciechem Dudą, szefem kwartalnika „Przegląd Polityczny", zaufanym człowiekiem Donalda Tuska. Współredaguje z nim „Dialog". Duda odpowiada za gdańską redakcję polsko-niemieckiego kwartalnika. A pismo cieszy się dużymi względami polskich i niemieckich władz oraz fundacji. Jak ustalił „Nasz Dziennik", otrzymuje sowite dotacje, nieporównywalne do innych. W latach 1994 – 2005 na wydawanie czterech numerów rocznie szło z niemieckiego MSZ i Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej średnio blisko milion zł rocznie. W 2009 roku tylko fundacja przeznaczyła na „Dialog" ponad 600 tys. zł dotacji. Ale legendarnym działaczom „S" Kerski nie jest bliżej znany. – Spotkaliśmy się podczas objazdu Niemiec w czasie prezentacji filmu „Strajk" Volkera Schloendorfa – wspomina Bogdan Lis. – Kerski to ułożony, niekonfliktowy człowiek. Jerzy Borowczak widywał go w Gdańsku, ale zapamiętał go przede wszystkim z jesiennej wizyty prezydenta Komorowskiego w Berlinie. – Poruszał się swobodnie po Bundestagu, widać, że ma bardzo dobre relacje z jego byłą szefową Ritą Suessmuth i obecnym przewodniczącym – zauważa.

Gdańsk 9 września 2009 roku. Basil Kerski wchodzi do Rady Europejskiego Centrum Solidarności. To instytucja, która ma promować polskie zasługi dla upadku komunizmu w Europie. Zasiada w niej m.in. Lech Wałęsa. Jerzy Langer, jeden z dwóch przedstawicieli „S" w ECS: – Nie znamy uzasadnienia tego wyboru, choć byliśmy zdziwieni, że ktoś, kto mieszka w Niemczech od 30 lat, wchodzi do rady takiej instytucji jak ECS.

Mur i mity

Wsparcie Dudy jest równoznaczne z poparciem premiera – tak członek ścisłego kierownictwa centrum komentuje ścieżkę kariery Kerskiego mocno wspieranego przez prezydenta Gdańska z PO Pawła Adamowicza. Kiedy Basil Kerski powraca do Gdańska, zbliżają się wielkie uroczystości w Berlinie: 20-lecie obalenia muru. To również kulminacyjny punkt polskiej walki o świadomość Europejczyków, kto tak naprawdę sprawił, że upadł komunizm. Pierwszą betonową płytę popycha w Berlinie Lech Wałęsa.

Sprawnych menedżerów mamy w Polsce na pęczki. Ale szef ECS musi czuć „Solidarność" - mówi Bogdan Lis

Po półtora roku od uroczystości Kerski twierdzi, że to w gruncie rzeczy jego zasługa, a wymagało to nie lada zabiegów w najwyższych politycznych szczeblach w Niemczech. Kerski mówi, że nigdy by tego nie wyciągał, gdyby nie zachowanie Wałęsy (odszedł z rady w proteście po wyborze Kerskiego na stanowisko dyrektora ECS). W rozmowie z „Rz" tłumaczy, że starał się, by Wałęsa otrzymał z rąk mera Berlina tytuł honorowego obywatela tego miasta, ale stanęło na tym, że otrzyma specjalny medal dla zasłużonych. W efekcie tych zabiegów Wałęsa został poproszony – obok Gorbaczowa i Kohla – na tę wyjątkową uroczystość. Lech Wałęsa jest w rozjazdach. Nie ma czasu na rozmowę z „Rz". Ale Piotr Gulczyński, szef Instytutu Lecha Wałęsy, który pamięta dobrze. jak w 2008 Basil Kerski zorganizował podróż legendy „S" po Niemczech, nie przypomina sobie tej jego szczególnej roli. – Lech Wałęsa był zaproszony do Berlina przez mera, a scenariusz, w którym przypisano mu pierowszoplanową rolę, był przygotowany dużo wcześniej. Nie mam wiedzy o ewentualnych działaniach lobbingowych w tej sprawie – dodaje Gulczyński. – Być może Kerski zabiegał o to w ramach swej propolskiej działalności.

Człowiek ze ścisłego kierownictwa ECS rewelacje o zasługach Kerskiego traktuje jako megalomanię. – Ja nic o tym nie wiem i Lech Wałęsa też. To podrzędny i okazjonalny doradca w kręgach niemieckich polityków. Po prostu pomysł Zięby z efektem domina, który zrealizowano w czerwcu w Stoczni Gdańskiej, berlińscy organizatorzy podpatrzyli raczej w CNN, a nie dowiedzieli się o nim od Kerskiego – mówi z przekąsem. Zwłaszcza że tuż przed uroczystościami w Berlinie świeżo upieczony członek rady ECS udziela wywiadu „Gazecie Wyborczej". „Jestem zirytowany tym, że na rocznicę obalenia muru zapraszamy ważnych gości z Polski – ubolewał Kerski. – Ciągle podkreślamy rolę Gorbaczowa i Kohla, a zapominamy o naszym własnym ruchu demokratycznym, o ludziach podziemia w byłej NRD".

Wywiad przeszedł w środowisku ludzi „S" bez echa. Dziś są oni zdziwieni, ale nie chcą tego szerzej komentować. Borowczak, który wierzy w poważną rolę Kerskiego w lobbowaniu za Wałęsą w Berlinie, zauważa jedynie, że późniejsza irytacja Kerskiego kłóci się z tymi zabiegami. – To dziwne, dziwne – powtarza. Nie dziwi ona jednak Bogdana Lisa: – To zrozumiałe, że Niemcy zawsze będą eksponować swą rolę w obaleniu komunizmu, i rozumiem irytację Kerskiego jako obywatela niemieckiego. Sam Kerski mówi dziś o wywiadzie, że był nieautoryzowany. – Rozmowa krążyła wokół pytania, czy zjednoczone Niemcy pamiętają rolę wschodnioniemieckich opozycjonistów – wspomina. – Zresztą tego samego dnia ukazał się w „Super Ekspresie" podobny wywiad ze mną pod tytułem „Mur nie upadłby bez Polaków". Polacy wiedzą, co to „Solidarność", ważne, by kultywować to w świecie. Mam pomysły, jak to zrobić.

Droga przez Berlin

Marzec 2011 r. Finał awantury o obchody 30-lecia „Solidarności", po których musiał odejść  dyrektor ECS o. Maciej Zięba. Prezydent Gdańska, który ma decydujący głos, ogłasza, że zwycięzcą konkursu na szefa ECS jest Basil Kerski. Dostaje sześć na dziesięć głosów. Bogdan Lis otwiera na to przy dziennikarzach kopertę z nazwiskiem, którą tuż po ogłoszeniu konkursu zdeponował u prawnika. Nazwisko na kartce: Kerski. – Żaden wielki wyczyn: to nazwisko krążyło na mieście – mówi nam człowiek z władz ECS. Z prognozami rozminął się prof. Andrzej Friszke, członek rady naukowej ECS i jeden z członków komisji konkursowej. Wątpił, by Kerski miał szanse, bo nie jest autorytetem dla ludzi „S". – Basil ma obywatelstwo RFN, to wpływowy publicysta w Niemczech. Nie jest jednak znany w Polsce – punktował Friszke w GW. – Nie wydaje mi się, żeby Basil był zainteresowany. Zgłosił się jednak w ostatniej chwili.

– Gdyby nie konkurs, nie wystartowałbym. Pamiętałem, ile kontrowersji wywołała kandydatura ojca Zięby, którego powołano bez konkursu – zauważa Kerski. Przyznaje też, że zachęcał go do tego Adamowicz. Aplikacja Kerskiego jest wysłana ostatniego możliwego dnia z Berlina, ale według polskich przepisów zapis „decyduje data stempla pocztowego" odnosi się do Poczty Polskiej, a nie niemieckiej. Przeciwko wyborowi z tego względu protestuje senator PiS Dorota Arciszewska-Mielewczyk z Pomorza. „Solidarność" zapowiada, że sprawy nie zamierza zostawić bo statut nakazuje, by kandydatów konsultować z członkami ECS. A tego nie zrobiono. – Czy podejmiemy kroki prawne, nie wiem. Decyzje podejmuje prezydium „S", nie ja – mówi Jerzy Langer. Podkreśla, że nie walczy z Kerskim, ale o zasady, które powinny obowiązywać Adamowicza.

Bogdana Lisa eliminuje regulamin konkursu: wyższe wykształcenie, znajomość języków obcych, napisany przez prezydenta Gdańska. Nie ma w nim obowiązku posiadania obywatelstwa polskiego. Na wieść o wyborze Kerskiego Wałęsa wycofuje swój udział z ECS – Stawiałem na Bogdana Lisa – mówił mediom były prezydent. – To on powinien zostać dyrektorem, ale robionono wszystko, aby tak nie wyszło. Bogdan Lis uchyla się od oceny nowego szefa ECS. Woli powiedzieć, jakimi cechami powinna się odznaczać taka osoba, by projekt miał szanse na powodzenie. – Sprawnych menedżerów mamy w Polsce na pęczki. Ale szef ECS musi czuć „Solidarność" – Lis stawia to na pierwszym miejscu. – Osobiście doświadczyć i przeżyć to, co się złożyło na wielki sukces ruchu. Wiedzieć, dlaczego w obliczu represji, stanu wojennego itp. zdecydowano się nie na rewolucję, lecz długi marsz i wyrzeczenie się siły. To jest istota fenomenu „S". Trudno przekonująco mówić o tajnikach pływania osobie, która nigdy nie zanurzyła się nawet w wodzie.

Gdy dziś pytamy szefa Instytutu Lecha Wałęsy, czy stanowisko dotyczące współpracy z ECS zostało zweryfikowane, Piotr Gulczyński odpowiada krótko: – Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Gulczyński przyznaje, że stanowisko Wałęsy to postawienie zasadniczej kwestii: jak ma być zorganizowany ECS. Szef ILW podkreśla, że nikomu nie zależy, by pogrzebać tę ideę.

Bogdan Lis nie chce oceniać programu Kerskiego. – Przedstawiono nam jakieś strzępy, półsłówka – kwituje. Według jego wizji centrum powinno być na wskroś europejskim projektem, ale równocześnie trzeba uchronić „S" od swoistej depolonizacji, rozwodnienia w retoryce o europejskości zjawiska, a w konsekwencji relatywizowania polskich zasług. – Chodzi o to, by utrwalić przekonanie, że to „Solidarność" w Polsce, a nie upadek muru berlińskiego zapoczątkowała koniec komunizmu w Europie – tak Lis zwięźle definiuje zadania ECS. – Bo, poza wszystkim, to dobry biznes: ludzie pojadą oglądać symbole końca komunizmu albo do Berlina, albo do polskich miast. Czy Kerski do tej koncepcji nie pasuje? – pytamy Lisa. – Moja ocena personalna byłaby niezręcznością – kwituje Lis.

Tymczasem prof. Friszke po wyborze Kerskiego zmienił zdanie: – Kapitałem Kerskiego, który okazał się najlepszym kandydatem, jest pewien uporządkowany obraz „S", który funkcjonuje w Europie, a który w Polsce próbuje się zdekonstruować – mówił „GW". Według prezydenta Gdańska droga do europejskiej świadomości, kto naprawdę obalił komunizm, wiedzie przez Berlin, a Kerski to najlepszy realizator takiej koncepcji. Krzysztof Wyszkowski się z tym nie zgadza. – To nie jest taka sobie instytucja. Niezbędne jest, by kierował nią człowiek, o którym można powiedzieć: patriota. Kerski obrusza się na obawy, że może zdeprecjonować rolę „Solidarności" w obalaniu komunizmu. – Mam wrażenie, że osoby, który głoszą takie poglądy, są dziś w Polsce w zdecydowanej mniejszości i wypowiadają swoje zdanie, nie znając mnie ani mojej biografii – uważa. – ECS jest instytucją polską, której zakres działania oraz horyzonty jej zespołu są europejskie. Przecież taki był też charakter rewolucji „Solidarności" – zauważa.

Kerski czuje wokół siebie nieprzychylność zespołu ESC zbudowanego przez o. Ziębę. Pojawia się w siedzibie Centrum i prosi wszystkich pracowników do siebie. Wita się i przeprasza, że robi to tak późno (formalnie funkcję obejmie 1 maja). Przychodzi Jerzy Borowczak. Gratuluje Kerskiemu także w imieniu Bogdana Lisa i Lecha Wałęsy.– Czuję, że emocje wokół mnie opadają – cieszy się Kerski. Ale Borowczak mówi, że choć Wałęsa prosił, by pozdrowić Kerskiego, to powiedział jednocześnie: ale swego zdania nie zmienię.

Kerski, choć szerzej nieznany, przeforsowany został na szefa Europejskigo Centrum Solidarności bez konsultacji z największymi legendami ruchu. Jest jeszcze coś gorszego, co w tzw. kręgach patriotycznych wywołuje zgrozę, a poza nimi konsternację: Kerski w połowie lat 80. zrzekł się polskiego obywatelstwa. Od 32 lat mieszka w Berlinie i nie chce się przenieść do Gdańska. Trudno nawet powiedzieć, że do miasta rodzinnego, bo spędził w nim raptem trzy lata życia. Wiele osób w duchu stwierdza to, co Krzysztof Wyszkowski, gdański opozycjonista, o wyborze Kerskiego mówi głośno: – Absolutny skandal. – Teraz czas, by na Wawel zaprosić menedżera z zagranicy – zauważa anonimowo człowiek ze ścisłego kierownictwa ECS. Kerski nie pasuje do stereotypów i schematów, nad którymi w Polsce się nawet nie dyskutuje. Dlatego jego nominacja na dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności wywołała burzę.

Wojciech Szukalski, przyjaciel Kerskiego z Gdańska od 40 lat (rodzice Szukalskiego są jego rodzicami chrzestnymi), nie rozumie zarzutów dotyczących niemieckości Kerskiego. – Tak może mówić ktoś, kto nie zna tamtejszych realiów, ówczesnych dramatów – oburza się. – W 1984 r. pojechaliśmy do nich w odwiedziny do Berlina Zachodniego. Ja, nastolatek z PRL, byłem oszołomiony tym miastem, ale wtedy wydawało mi się, że Basil chciałby się ze mną zamienić miejscami – wspomina Szukalski.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Tomasz Stawiszyński: Hochsztaplerzy i szaman