Plus Minus poleca, 22-23 października 2011

Bronisław Wildstein o polskim patriarchacie, Robert Mazurek rozmawia o "Oburzonych", Agnieszka Rybak o tym, jak ukraińskie sprzątaczki widzą Polaków

Aktualizacja: 22.10.2011 01:10 Publikacja: 21.10.2011 19:00

Numer 42(973), 22-23 października 2011

Numer 42(973), 22-23 października 2011

Foto: Plus Minus

„W sali konferencyjnej tłum dziennikarzy. Na podeście Ryszard Kalisz i Leszek Miller. Między nimi Grzegorz Napieralski, który wygląda jak młodszy kolega dwóch starych wyjadaczy.  Jest środa, późne popołudnie w Sejmie.

Kalisz stara się trzymać fason, wypowiada gładkie formułki, ale widać, że jest nadąsany. Za to Miller kwitnie. Przypomina gwiazdę futbolu, która z powodu afery dopingowej albo ciężkiej kontuzji, długo nie mogła występować przed wielką publiką. I oto wreszcie wygłodniały gry zawodnik ma okazję pokazać technikę i sztuczki. Wszystkie kamery skierowane na niego. Na scenie przed kamerami wszystko jest uładzone, pełne duserów, ale wiadomo, że pod SLD-owską pokrywką buzuje.

Przed chwilą Kalisz i Miller stoczyli ostry pojedynek za zamkniętymi drzwiami. O to, kto będzie szefem klubu SLD i zajmie się robieniem porządku z partią, która poniosła wyborczą klęskę pod dowództwem Napieralskiego. W rozgrywkę mocno zaangażował się były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który w ostatnich dniach przyjmował u siebie lewicowe pielgrzymki. Faworytem Kwaśniewskiego był oczywiście Kalisz. Tyle, że Kwaśniewski się zadryblował. W kampanii, kontestując Napieralskiego, mocno wsparł Millera. Ten dostał się do Sejmu i w pojedynku o fotel szefa klubu, ograł kandydata. Zwycięstwo było minimalne, przeważyły trzy głosy.

Kalisz w pierwszej chwili z trudem znosił porażkę. Dąsał się, nie chciał zostać wiceszefem klubu pod wodzą Millera, w końcu przyjął stanowisko. Jak to się stało, że przegrał? Były premier okazał się sprytniejszy w zakulisowej rozgrywce. Wszedł w porozumienie z Napieralskim i posłami, którzy mu sprzyjają. Dla Napieralskiego wybór Kalisza byłby klęską, oznaczałby dalsze ostre rozliczanie za  marny wynik w wyborach. Pytanie, jaką cenę Miller zapłacił Napieralskiemu za wsparcie? W kuluarach politycy spekulowali, że może chodzić o fotel wicemarszałka dla Napieralskiego lub przewodniczenie jednej z sejmowych komisji. Deal – jak słychać od działaczy SLD – między Napieralskim i Millerem ma też dotyczyć innej, ważniejszej sprawy, czyli wyboru przyszłego lidera SLD. Idzie o wystawienie człowieka, który powalczyłby z kandydatem namaszczonym przez Kwaśniewskiego. Kto to mógłby być? Miller już zapowiedział, że do starcia o fotel szefa partii nie stanie. Stronnicy Napieralskiego wskazują, że powalczyć może , jeden z młodych, byłych prezydentów miast, który urósł przy odchodzącym szefie SLD. Jeśli miałby za sobą poparcie Millera i Napieralskiego nie byłby bez szans.

Wybór Millera na lidera klubu był pierwszą dobrą wiadomością dla Napieralskiego od wielu dni. Na wieczorny wywiad szef SLD spóźnił się dwie godziny. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, mimo, że właśnie przyszła wiadomość o ucieczce jednego z posłów SLD do klubu Palikota. Napieralski zaprosił do pokoiku za swoim gabinetem w siedzibie przy Rozbrat. W kącie partyjny sztandar przepasany kirem, pod ścianą bohomaz z polskim pejzażem, który ktoś wręczył przewodniczącemu i w torbach bateria dobrych trunków od partyjnych kolegów. Na drzwiach, na wieszaku „dyżurna" biała koszula. Na stoliku dwie hawajskie pizze na grubym cieście, pieczywo czosnkowe i zimna pepsi.

- Co słychać?

- Polityka miłości – rzucił Napieralski, który za chwilę pożegna się z wygodnym gabinetem i stanowiskiem szefa lewicowej partii". To wstęp do frapującej rozmowy z przewodniczącym SLD, który zapewnia Michała Majewskiego i Pawła Reszkę, że Ludzie, na których stawiano krzyżyk, zostawali premierami

? ? ?

„Niedawno pewna młoda Polka spisała swoje obserwacje ze sprzątania mieszkań w Niemczech i wydała pod pseudonimem Justyna Polańska. Książka "Pod niemieckimi łóżkami" na tamtejszym rynku stała się bestsellerem.

Sprzątające w polskich domach Ukrainki również mają wiele spostrzeżeń na temat życia w naszym kraju. O tym, jak widzą Polaków, opowiedziały mi cztery z nich" – pisze Agnieszka Rybak, autorka reportażu Pod polskimi łóżkami. „Wszystkie zapewniają, że po kilku latach w Polsce jest lepiej. Można dobrać sobie pracodawców, z którymi nie ma większych problemów. Gala zapewnia, że dziś pracuje u samych kulturalnych ludzi, o których nie może powiedzieć nic złego.  Ludmiła: – To jest inteligencja, więc żadnych przykrości nie ma. Jak czynią uwagi, to w taki sposób, żeby człowieka nie urazić.  Gala: – Kiedy pierwszy raz przychodzę do czyjegoś domu, to zawsze odróżniam ludzi. Po pół godziny rozmowy jestem w stanie zdecydować się, czy będę tu przychodzić, czy nie. Klienci to małżeństwa z dziećmi lub ludzie starsi, często samotni, na emeryturach. Ale także samotni. Mieszkają w blokach – w nowych, chronionych osiedlach lub starych kamienicach. Rzadko w domach.

Irina nie może wyjść z podziwu dla swej prawie dwadzieścia lat młodszej klientki. Studentka, której rodzice opłacają w centrum Warszawy całkiem spore mieszkanie, pewnego razu powiedziała do niej: – Ja wiem, że pani w ten sposób zarabia, ale życie jest tak piękne, że szkoda czasu na sprzątanie! – Ta pani nawet kubeczka po herbacie nie umyje ręcznie – mówi Irina. I dodaje, że również jej nie pozwala. Mówi, że od tego psują się ręce. Brudne naczynia wstawia do zmywarki, którą włącza raz na tydzień. Nie używa żadnej chemii. Wszystkie ściereczki ma z mikrofibrą. Segreguje śmieci. Mówi, że prowadzi ekologiczny styl życia.

Starsi ludzie starają się nawiązywać więzi. Dla emerytów sprzątanie to za mało. Chcą, by z nimi spędzać czas. Zagadują, pokazują zdjęcia, wdają się w dyskusje. Młodzi z kolei chcieliby, by sprzątać pod ich nieobecność. Zostawiają klucze i kartki ze spisanymi pracami do wykonania. Umawiają się na określoną godzinę powrotu i oczekują, by wraz z ich przyjściem do domu sprzątaczka zniknęła. – Jak się czasem nie wyrobię, bo okna myję, prasuję lub coś dodatkowo mam zrobić, to nic nie powiedzą, ale takimi oczami za mną patrzą, że strach. A jak odpowiedzą na koniec , to aż im między zębami zgrzytnie. – opowiada Irina".

? ? ?

Dariusz Rosiak wyruszył w podróż do pewnego niebezpiecznego zakątka świata. Żeby nie dłużyło się oczekiwanie na obiecane reportaże, przysłał nam garść refleksji pod tytułem Nie dotykaj! o specyficznych trudach podróży

„Po butach, płynach i laptopach, dziś głównym punktem zainteresowania służb granicznych są oczywiście nasze intymne części ciała, z tym, że coraz częściej na lotniskach mamy wybór: możemy poddać się macankom ręcznym albo przejść przez skaner, który obnaża nasze słabości i mocne strony w sposób bezwzględny i bezlitosny. Podobno nic z tego nie zostaje w papierach, ale nie byłbym taki pewny.

Zastanawiam się czy istnieje granica, przy której ktoś odważy się powiedzieć donośnym głosem: Wystarczy! Dalej - no pasaran, paszoł won!. Wątpię. Jeśli zgodziliśmy się przed laty, by obcy ludzie macali nasze ciała, niedawno zgodziliśmy się na wprowadzenie na lotniska maszyn do prześwietlania naszych flaków, to dlaczego mielibyśmy protestować, gdyby na przykład amerykańskie służby graniczne uznały, że przed wejściem do samolotu każdy pasażer powinien zdjąć majtki, a kobiety również biustonosze? Może w niektórych przypadkach niezbędna będzie penetracja najbardziej drażliwych punktów ciała, by pozbyć się wszelkich  wątpliwości? W końcu nie wybaczylibyśmy sobie, gdyby na pokład choćby jednego samolotu na świecie wsiadł terrorysta.

Trochę frywolnie o tym piszę, ale sprawa jest bardzo poważna. W ciągu ostatnich dziesięciu lat swoboda podróżujących samolotami została drastycznie ograniczona. W zamian otrzymujemy iluzję bezpieczeństwa, którą przedstawia się nam jako dowód na sukces obecnych przepisów. Jednak, jak wiadomo, do uprawiania terroru nie potrzeba samolotów, a praktyka uczy również, że obecny system ochrony lotnisk nie jest w pełni odporny na zagrożenie: dziennikarz amerykańskiego miesięcznika "The Atlantic" opisał jakiś czas temu, jak przez nikogo nie skontrolowany wniósł na pokład nóż, piłę i inne niebezpieczne przedmioty. Na lotniskach w niektórych krajach, takich jak Włochy czy Grecja w Europie i praktycznie w całej Afryce poza RPA, kontrola bagażu jest zwykle pobieżna. I co? I nic? Może czas powiedzieć głośno i wyraźnie, że szperanie w naszych majtkach nie osłabia terrorystów".

? ? ?

„Gdyby wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami, co czwarty czytelnik tego tekstu mógłby już nie żyć. Czekał nas przecież Armagedon, biologiczna zagłada spowodowana pandemią świńskiej grypy. Jaką lekcję wyciągnęliśmy z wydarzeń sprzed dwóch lat? I co się stało z leżącymi w magazynach szczepionkami?

— Można powiedzieć, że istnieje ruch oburzonych, który wymierzony jest tym razem nie w bankierów. Autorytet wielu instytucji medycznych, przede wszystkim WHO, został poderwany. Widać to na codzień — coraz mniej osób chce się szczepić na grypę sezonową. I wygląda na to, jakby w ogóle nie chciano za głośno mówić o grypie i szczepieniach — przyznaje prof. Andrzej Gładysz, kierownik Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych AM we Wrocławiu.

Kiedy dwa lata temu pisałam tekst , usiłując wykazać, że pandemia świńskiej grypy to w rzeczywistości sztucznie wykreowana pandemia strachu i korupcji, tylko prof. Gładysz jako jedyny z moich rozmówców ośmielił się otwarcie mówić, że WHO dziwnie się pospieszyła ogłaszając szósty, najwyższy stopień zagrożenia czyli pandemię. I że jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Dzisiaj krytyków WHO jest więcej - na stronach Zgromadzenie Parlamentarnego Rady Europy pojawiła się nawet, by potem zniknąć, lista ekspertów WHO będących na liście płac koncernów farmaceutycznych". Maja Narbutt powraca do tematu kontrowersji wokół marketingowych aspektów wielkich alarmów zdrowotnych w reportażu Szczepionka na lęk

? ? ?

Wiosna nasza

– zapowiada Igor Stokfiszewski, publicysta „Krytyki Politycznej" i uczestnik wielu demonstracji „oburzonych" w Europie w rozmowie z Robertem Mazurkiem

A oni wiedzą przeciw czemu się oburzają?

Hasła są jasne i uniwersalne, wszyscy doskonale wiedzą po co wychodzą na ulice. Oburzeni mówią: nie będziemy płacić za wasz kryzys, chcemy, by liczył się człowiek, a nie zysk, chcemy zwiększenia uczestnictwa obywateli w decyzjach politycznych, chcemy innych relacji między światem polityki, bankierami a zwykłymi ludźmi.

Których tam akurat najmniej. Prawdziwi już nie oburzeni, a wykluczeni są gdzie indziej, nie w warszawskich knajpach, nie idą na marsz prosto ze Starbucksa, z iPhonem i hipsterskimi ciuchami.

We wszystkich krajach europejskich, począwszy od Hiszpanii to zaczęło się od protestu zubożałej klasy średniej o niestabilnej sytuacji zawodowej i wątpliwych perspektywach, którą najmocniej dotknął kryzys ekonomiczny. A postulaty są uniwersalne, bo ta warstwa klasy średniej ma dużą wrażliwość społeczną.

To jakiś mit! Kiedy upadały pegeery to wykpiwali Lepera i zdesperowanych rolników, biednym i bezrobotnym mówili, że każdy jest kowalem własnego losu. Ową wrażliwość społeczną nabyli dopiero teraz, kiedy kryzys łupnął w nich.

To zupełnie oczywiste, że pierwsi na ulicę wychodzą ci, których coś dotyka bezpośrednio.

Zgoda, ale gdzie tu wrażliwość na los innych? Oburzeni to syci, którzy chcą sytymi pozostać i, jak poseł Kalisz, na marsz oburzonych przyjeżdżają jaguarem.

O ile wiem, nikt oprócz posła Kalisza na marsz nie przyjechał jaguarem, to demagogia.

Wiarygodność jest kluczowa bo inaczej można zakwestionować cały protest.

Powtórzę, że oburzeni w Polsce i w każdym innym kraju występują we własnym imieniu, bo sami zostali dotknięci kryzysem, ale podnoszą uniweralne postulaty. Chodzi o to, by system ekonomiczny nakierowany był na zapewnienie godnego życia wszystkim, a społeczno-polityczny bardziej niż teraz upodmiatawiał człowieka. By tak się stało należy podnieść poziom uczestnictwa obywateli w decyzjach politycznych kontrolujących ekonomię. Dlatego oburzeni zaczęli od wypracowania nowych procedur politycznych, odwołujących się do praktyk demokracji bezpośredniej, gdzie decyzje podejmowane są przez zgromadzenia ludowe.

Jak ta demokracja bezpośrednia ma wyglądać?

W pańskim pytaniu tkwi założenie, że wszystkie zmiany społeczne muszą być najpierw wymyślone, a potem wprowadzone w życie, a tymczasem to wyłania w naturalnej dynamice wydarzeń, w reakcji na pojawiające się problemy, które trzeba rozwiązać.

Rozumiem, że żyjecie bez założeń i idziecie tam, dokąd rewolucja poprowadzi, ale jak ma konkretnie działać demokracja bezpośrednia?

Opiera się ona na zgromadzeniach ludowych, przegłosowujących postulaty i rozwiązania prawne formułowane w komisjach...

Jak za rewolucji październikowej – tu komisje, a tam były komisariaty zamiast ministerstw.

Świetnie! Porozmawiajmy o historii Rosji! Kończąc wątek, postulaty i rozwiązania prawne powstałe w komisjach przegłosowywane są na coraz szerszych zgromadzeniach ludowych, aż do zgromadzenia ogólnego, a następnie przedkładane urzędnikom państwa.

Nie boi się pan, że to podejmowanie decyzji pod dyktando protestujących wiedzie do katastrofy? Podejmując decyzje prosocjalne będziemy jeszcze bardziej zadłużać państwo. Tak jak my tutaj możemy oczywiście zamawiać kolejne kawy, ale w końcu kelner powie, że zamykają i będziemy musieli za nie zapłacić.

Dlatego powinniśmy zamówić jedną kawę i przy niej spędzić razem czas, nie ulegać szaleństwu. Bo co jest stawką? Styl życia ponad stan, który jest antropologią współczesnego człowieka czy też stawką jest wysoka jakość więzi społecznych?

? ? ?

O protestach "oburzonych" piszą tez w tekście Dojrzewanie nowej lewicy Wojciech Lorenz i Jacek Przybylski. „Na razie jedyne co demonstranci osiągnęli wznosząc populistyczne hasła, była równie populistyczna zapowiedź szefa Komisji Europejskiej Jose Manulea Barroso, że będzie domagał się kar dla bankierów spekulantów. Unijny polityk prawdopodobnie chciał wykorzystać protest do wywarcia presji na prywatne instytucje, aby partycypowały w ratowaniu bankrutujących krajów.

Rzeczywista skala buntu przetaczającego się przez zachodnie miasta jest jednak wyolbrzymiana przez media i wielu komentatorów. - Porównywanie jej z protestami 1968 roku wydaje się zdecydowanie przedwczesne. To zupełnie nie ta skala - uważa amerykański historyk prof. Gary Gerstle z uniwersytetu Vanderbilt.

Społeczny bunt miał wtedy najbardziej gwałtowny przebieg we Francji i rzeczywiście zatrząsł państwem w posadach. Protesty studentów przeciwko establishmentowi miały początkowo ograniczony zasięg. I tak jak dziś oskarżenia pod adresem policji o nieuzasadnioną brutalność, wywołały falę sympatii i solidarności z demonstrantami. W efekcie na ulice wyszła jedna piąta francuskiego społeczeństwa, a prezydent Charles de Gaulle na wszelki wypadek schronił się w bazie wojskowej w Niemczech. Ale kiedy media nagłośniły utopijne hasła rewolucjonistów większość Francuzów się przeraziła. W przedterminowych wyborach partia de Gaulla wygrała z największa przewagą w historii.

Podobny los spotkał antywojenne demonstracje w USA, które w ciągu kilku miesięcy zaczęły gromadzić miliony ludzi. Organizatorzy padli ofiarą własnego sukcesu. Ruch okazał się bardzo znaczącym protestem przeciwko wojnie, ale nie miał większych politycznych konsekwencji. Rozpadł się bowiem na wiele bardzo radykalnych nurtów, które nie miały szans na szersze poparcie umiarkowanych wyborców. W efekcie bunt 68 wywołał przede wszystkich zmiany obyczajowe. W wielu krajach doprowadził też do powstania tzw. nowej lewicy, która chciała zerwać z ortodoksją marksistowsko-leninowskiej ideologii.

Zdaniem ekspertów jeśli obecna fala protestów nabierze wystarczającego impetu, może doprowadzić do podobnego przewietrzenia lewicy i poszerzenia jej elektoratu. Ruch poparli już tacy lewicowi guru jak Naomi Klein, Noam Chomsky czy Julian Assange. Lewicowi politycy zastanawiają się, jak wykorzystać falę protestów do zdobycia poparcia w wyborach.

Demokraci, dla których przyszłoroczne wybory kolejną trudną rundą walki o przetrwanie na najważniejszych stanowiskach, widzą w okupujących szansę na mobilizację demokratycznego elektoratu.

- Protesty mogą się stać zalążkiem nowej lewicy, która będzie odpowiedzią na to co się stało po prawej stronie sceny politycznej. Konserwatywny ruch Tea Party jest przecież także wyrazem buntu przeciwko establiszmentowi i próbą odzyskania wpływu na państwo przez prawicowych wyborców. Ponieważ świetnie się zorganizowali, stali się znacząca polityczną siłą i republikanie musieli się z nimi zacząć liczyć. Dlatego przesunęli się wyraźnie na prawo i starają się realizować hasła partii herbacianej. A ponieważ hasła populistyczne były zazwyczaj domeną lewicy, to próbuje ona teraz odzyskać inicjatywę. Jeśli się jej to uda, to jej hasła zostaną wchłonięte przez partię demokratyczną, która będzie musiała się przesunąć na lewo - mówi prof. Gerstle.

Również w Hiszpanii społeczny bunt może mieć większą siłę oddziaływania dzięki politycznemu kalendarzowi. Politycy uważniej niż zwykle wsłuchują się w głos ulicy przed zaplanowanymi na 20 listopada wyborami parlamentarnymi. - Lewicowe partie już umieściły w swoich programach część postulatów hiszpańskich demonstrantów, m.in. dotyczących reformy systemu wyborczego. Zobaczymy czy na tym się skończy - mówi prof. Ruth Ferrero Turrion".

Ponadto w Plusie Minusie

Cztery oblicza Nergala

– Adam Tycner i Antoni Trzmiel rozmawiają z osobami znającymi Adama Darskiego z młodych lat i późniejszej, pełnej sukcesów fazy kariery, by ująć jego portret w czterech kategoriach: zawodowiec, cynik, satanista, celebryta

Arabska zima

– Nawet wybory w Tunezji i Egipcie nie przesłonią faktu, że pełnię władzy odzyskują stare reżimy, a po rewolucji pozostało już tylko wspomnienie. Jednym z jej ostatnich akordów była śmierć płk. Kaddafiego – pisze Łukasz Wójcik.

Polska, antysemityzm, lewica

– esej Bronisława Wildsteina, wedle którego wszystkie demony postępowego piekła upakowane zostały w jednym kompleksie polskiej tradycyjnej kultury a  premiowane za walkę z tymi demonami instytucje, po każdym kolejnym sukcesie i porcji gotówki będą szukały ich przejawów z coraz większą gorliwością.

Piłkarz i czarny pies

-  opowieść Pawła Wilkowicza o piłkarzach, których dopadła depresja. Mają sukcesy, mają pieniądze, nie mają siły żyć. Ukrywają chorobę, bo kto zechce gladiatora, który się boi rano wstać z łóżka?

Polacy, dyżurna ofiara Sowietów

– rozmowa Piotra Zychowicza z Nikitą Pietrowem, rosyjskim historykiem, współprzewodniczącym stowarzyszenia „Memoriał", który w sowieckich archiwach znalazł ważny dokument z lipca 1945 r., którzy rzucił nowe światło na okoliczności obławy augustowskiej

„W sali konferencyjnej tłum dziennikarzy. Na podeście Ryszard Kalisz i Leszek Miller. Między nimi Grzegorz Napieralski, który wygląda jak młodszy kolega dwóch starych wyjadaczy.  Jest środa, późne popołudnie w Sejmie.

Kalisz stara się trzymać fason, wypowiada gładkie formułki, ale widać, że jest nadąsany. Za to Miller kwitnie. Przypomina gwiazdę futbolu, która z powodu afery dopingowej albo ciężkiej kontuzji, długo nie mogła występować przed wielką publiką. I oto wreszcie wygłodniały gry zawodnik ma okazję pokazać technikę i sztuczki. Wszystkie kamery skierowane na niego. Na scenie przed kamerami wszystko jest uładzone, pełne duserów, ale wiadomo, że pod SLD-owską pokrywką buzuje.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje