Naród nie czeka, nie słucha – po prostu buduje barykady i szykuje się do obrony. Ceną bywa śmierć, bo całe działanie odbywa się na ulicy, nie przy urnie wyborczej ani nie przed ekranem TV, gdzie „w jego imieniu" szczuci są wzajemnie na siebie i spełniają się w tym szczuciu politycy.
Co popycha „naród" do takiego działania? Mówią „wolność", „wolność", wskazują na Zachód, porusza nimi być może dawno wygasły już w Europie wulkan uczuć i emocji. W wystygłej Europie, w stygnącej Polsce takie uczucia, takie emocje nie zasługują na wielki szacunek, raczej stawia się je w szeregu tych, którym przychodzi tłumaczyć się przed „strategią podejrzeń". Patriotyzm? Ależ on wiedzie do nieuniknionej przemocy! Wymachiwanie własną flagą? Ależ to obraza dla wszelkich wyobrażonych, możliwych, potencjalnych Innych! Koczowanie pod gołym niebem, niedosypianie, wreszcie – śmierć za ojczyznę? Na miłego nam obecnie panującego bożka, ależ to parafiańszczyzna, zacofanie, narracja dawno odrzucona, niemodna, nieatrakcyjna, niebezpieczna! Anachronizm!
Słowo „wolność" albowiem, słowa w rodzaju „śmierć za ojczyznę", słowa takie jak „miłość do swego kraju" jakoś stopniowo znikają z naszego wspólnotowego języka. Ostatnio pewnie były słyszalne głośno na Krakowskim Przedmieściu w gorących miesiącach po Smoleńsku. I zresztą dalej zapewne słyszalne są, ale przeniosły się do katakumb (mam poczucie, że zamieszkiwanych przez większość), ale jako że brzmią w katakumbach, nie słychać ich w telewizji, w uniwersytetach, w szkołach, redakcjach.
Wydaje mi się – a wnioskowanie moje zaprasza do sprzeciwu, jeśli nie mam racji! – że to nasze wykluczające pewną narrację podejście nauczyliśmy się już stosować nie tylko do charakteryzowania siebie – współczesnych, ale tak samo do opisu naszej przeszłości.
Systematyczne odcinanie korzeni
Ale czy na pewno naszej jeszcze? Humanistyka współczesna robi wszystko, co może, aby wytuszować, wyciszyć, zmazać ten zaimek. Bo ma nie być ciągłości. Bo budowanie długofalowej narracji historycznej jest strategią ustanawiania hegemonii. Zadanie swoje humaniści współcześni upatrują w rozbijaniu ustalonych, zdałoby się oczywistych przekonań. W imię odczytania na nowo, w celu wydobycia spod rzekomych historycznych stereotypów, podawanych przez koniecznie ograniczające, wiążące, tradycjonalistyczne narracje, prawdziwych, rzeczywistych zjawisk.
Ukraińskie rekolekcje przypomniały mi pewną, nie tak dramatyczną co prawda w przebiegu, niemniej jednak dosyć podobną sytuację, kiedy to naród, czyli wspólnota odczuwających zobowiązanie wobec swojej ojczyzny obywateli, decyduje się na „wzięcie sprawy w swoje ręce". Tyle tylko, że z panującej dzisiaj perspektywy oglądu przeszłości nie bardzo jesteśmy w stanie owo działanie naszych przodków zobaczyć.
Czemu? Bo coraz bardziej dominuje pogląd, że Rzecz ta nasza dawna Pospolita wcale nie była wspólna (publica), tylko szlachecka. Powiada się (zapewne widoczne są tu wpływy rozumowania spod znaku marksizmu-leninizmu), iż zasadniczym motorem postępowania politycznego szlachty było dążenie do uzyskania, a następnie do utrzymania pozycji hegemona w państwie w drodze walki klasowej, a potencjału do tego zmagania o hegemonię dostarczało szlachcie ekonomiczne zabezpieczenie w postaci eksploatacji taniej chłopskiej siły roboczej. Interes stanowy (co bardziej odważni mówią o interesie korporacyjnym), jak twierdzą zgodnie badacze, inspirował klasę polityczną Rzeczypospolitej, aktywizował ją i motywował do działań. Co więcej, owa faktyczna aktywność polityczna nakierowana na interes klasowy/stanowy/korporacyjny przykrywana była retoryczną perswazją, niczym maskaradą, jakimś rodzajem kamuflażu, w którym ważną rolę pełniła nomenklatura republikańska, manifestacja patriotyczna, rozumowanie wspólnotowe itp.
Nie model ustroju mieszanego, ale korporacyjny interes motywował szlachtę do działania, się powiada. Cóż, te znane już dosyć i często używane argumenty, wydawałoby się, zbyć jest łatwo, proponując ich eksponentom udowodnienie swych tez. Zakładam albowiem, że rzecz najpierw należałoby udowodnić, wychodząc poza zewnętrzne w stosunku do opisywanych zjawisk kryteria narzucanej interpretacji, miast oczekiwać, że na przypisywanie szlacheckim pisarzom i działaczom klasowo czy korporacyjnie determinowanej woli działania, będziemy odpowiadać. To nie ma sensu: z kimś, kto postrzega świat w kategoriach podpowiadanych przez marksistowskie lub marksistowskie-freudowskie kryteria, strasznie ciężko się rozmawia, bo on wie lepiej, bo on posiadł klucz do interpretacji ludzkich działań i zachowań, podczas gdy my reprezentujemy jakiś rodzaj naiwnej hermeneutyki, która stara się wyczytać intencje z tego, co zapisano w historycznych źródłach.