Obywatele szlachta

Rzeczpospolita to pewien stan ducha. Zobowiązania wobec tego, na co się obywatele umawiają, są ważne zarówno w czasie pokoju, jak i wojny. Skoro umówiliśmy się na troskę o „rzecz wspólną", mamy się o nią starać, ?a kiedy wymaga tego sytuacja- – zginąć nawet ?bez wielkich słów.

Publikacja: 28.03.2014 23:17

Szlachta bierze losy państwa w swoje ręce. „Potęga Rzeczypospolitej u zenitu” pędzla Jana Matejki

Szlachta bierze losy państwa w swoje ręce. „Potęga Rzeczypospolitej u zenitu” pędzla Jana Matejki

Foto: Muzeum Narodowe w Warszawie, Piotr Ligier Piotr Ligier

Red

Naród nie czeka, nie słucha – po prostu buduje barykady i szykuje się do obrony. Ceną bywa śmierć, bo całe działanie odbywa się na ulicy, nie przy urnie wyborczej ani nie przed ekranem TV, gdzie „w jego imieniu" szczuci są wzajemnie na siebie i spełniają się w tym szczuciu politycy.

Co popycha „naród" do takiego działania? Mówią „wolność", „wolność", wskazują na Zachód, porusza nimi być może dawno wygasły już w Europie wulkan uczuć i emocji. W wystygłej Europie, w stygnącej Polsce takie uczucia, takie emocje nie zasługują na wielki szacunek, raczej stawia się je w szeregu tych, którym przychodzi tłumaczyć się przed „strategią podejrzeń". Patriotyzm? Ależ on wiedzie do nieuniknionej przemocy! Wymachiwanie własną flagą? Ależ to obraza dla wszelkich wyobrażonych, możliwych, potencjalnych Innych! Koczowanie pod gołym niebem, niedosypianie, wreszcie – śmierć za ojczyznę? Na miłego nam obecnie panującego bożka, ależ to parafiańszczyzna, zacofanie, narracja dawno odrzucona, niemodna, nieatrakcyjna, niebezpieczna! Anachronizm!

Słowo „wolność" albowiem, słowa w rodzaju „śmierć za ojczyznę", słowa takie jak „miłość do swego kraju" jakoś stopniowo znikają z naszego wspólnotowego języka. Ostatnio pewnie były słyszalne głośno na Krakowskim Przedmieściu w gorących miesiącach po Smoleńsku. I zresztą dalej zapewne słyszalne są, ale przeniosły się do katakumb (mam poczucie, że zamieszkiwanych przez większość), ale jako że brzmią w katakumbach, nie słychać ich w telewizji, w uniwersytetach, w szkołach, redakcjach.

Wydaje mi się – a wnioskowanie moje zaprasza do sprzeciwu, jeśli nie mam racji! – że to nasze wykluczające pewną narrację podejście nauczyliśmy się już stosować nie tylko do charakteryzowania siebie – współczesnych, ale tak samo do opisu naszej przeszłości.

Systematyczne odcinanie korzeni

Ale czy na pewno naszej jeszcze? Humanistyka współczesna robi wszystko, co może, aby wytuszować, wyciszyć, zmazać ten zaimek. Bo ma nie być ciągłości. Bo budowanie długofalowej narracji historycznej jest strategią ustanawiania hegemonii. Zadanie swoje humaniści współcześni upatrują w rozbijaniu ustalonych, zdałoby się oczywistych przekonań. W imię odczytania na nowo, w celu wydobycia spod rzekomych historycznych stereotypów, podawanych przez koniecznie ograniczające, wiążące, tradycjonalistyczne narracje, prawdziwych, rzeczywistych zjawisk.

Ukraińskie rekolekcje przypomniały mi pewną, nie tak dramatyczną co prawda w przebiegu, niemniej jednak dosyć podobną sytuację, kiedy to naród, czyli wspólnota odczuwających zobowiązanie wobec swojej ojczyzny obywateli, decyduje się na „wzięcie sprawy w swoje ręce". Tyle tylko, że z panującej dzisiaj perspektywy oglądu przeszłości nie bardzo jesteśmy w stanie owo działanie naszych przodków zobaczyć.

Czemu? Bo coraz bardziej dominuje pogląd, że Rzecz ta nasza dawna Pospolita wcale nie była wspólna (publica), tylko szlachecka. Powiada się (zapewne widoczne są tu wpływy rozumowania spod znaku marksizmu-leninizmu), iż zasadniczym motorem postępowania politycznego szlachty było dążenie do uzyskania, a następnie do utrzymania pozycji hegemona w państwie w drodze walki klasowej, a potencjału do tego zmagania o hegemonię dostarczało szlachcie ekonomiczne zabezpieczenie w postaci eksploatacji taniej chłopskiej siły roboczej. Interes stanowy (co bardziej odważni mówią o interesie korporacyjnym), jak twierdzą zgodnie badacze, inspirował klasę polityczną Rzeczypospolitej, aktywizował ją i motywował do działań. Co więcej, owa faktyczna aktywność polityczna nakierowana na interes klasowy/stanowy/korporacyjny przykrywana była retoryczną perswazją, niczym maskaradą, jakimś rodzajem kamuflażu, w którym ważną rolę pełniła nomenklatura republikańska, manifestacja patriotyczna, rozumowanie wspólnotowe itp.

Nie model ustroju mieszanego, ale korporacyjny interes motywował szlachtę do działania, się powiada. Cóż, te znane już dosyć i często używane argumenty, wydawałoby się, zbyć jest łatwo, proponując ich eksponentom udowodnienie swych tez. Zakładam albowiem, że rzecz najpierw należałoby udowodnić, wychodząc poza zewnętrzne w stosunku do opisywanych zjawisk kryteria narzucanej interpretacji, miast oczekiwać, że na przypisywanie szlacheckim pisarzom i działaczom klasowo czy korporacyjnie determinowanej woli działania, będziemy odpowiadać. To nie ma sensu: z kimś, kto postrzega świat w kategoriach podpowiadanych przez marksistowskie lub marksistowskie-freudowskie kryteria, strasznie ciężko się rozmawia, bo on wie lepiej, bo on posiadł klucz do interpretacji ludzkich działań i zachowań, podczas gdy my reprezentujemy jakiś rodzaj naiwnej hermeneutyki, która stara się wyczytać intencje z tego, co zapisano w historycznych źródłach.

Ludzie lepiej wiedzący

Żyjemy, jak sądzę, w czasach ludzi „lepiej wiedzących". Ta ich lepszość wiedzy wynika z faktu posiadania świetnych, modnych, sprawnych metod naukowego działania. Żyjemy w czasach ludzi wyposażonych w rewelacyjne teorie wszystkiego. Wyposażeni w te teorie (to nie jest ważne, iż zmienne są one jak pogoda w marcu) posiadają doskonałe narzędzia do interpretacji najbardziej nawet oczywistych wypowiedzi.

Żyjąc w czasach świetnych teorii wszystkiego, trochę mało uwagi poświęca się źródłom. A najchętniej nie bardzo się je w ogóle przywołuje, bo trochę nie ma po co. Język trudny, terminy koślawe, nadmierne cytowanie niezgodne z etosem badacza-erudyty. A nawet gdy wreszcie powołujemy się na jakąś wypowiedź pochodzącą z czasów, o których mądrze, integralnie i wedle przyjętej przez siebie strategii interpretacyjnej się wypowiadamy, to przecie mamy takie narzędzia interpretacji wypowiedzi, że skutecznie będziemy potrafili z wypowiedzi wyczytać to, co w niej stłumione, wyparte, a zatem w niej niepowiedziane, swadą retoryki tuszowane i tak dalej. Paradoksalna to sytuacja.

Pamiętając to wszystko co powyżej, a tak samo przecież, mając na uwadze tę artykulację emocji, których upostaciowieniem jest to, co dzieje się obecnie na Ukrainie, właśnie chciałbym przyjrzeć się jednemu dokumentowi historycznemu, który przywołam po to, aby się zastanowić, po co i w czyim imieniu działała szlachta w Polsce w trudnym i przełomowym okresie bezkrólewia.

Kiedy w lipcu 1572 roku zmarł w Knyszynie ostatni z Jagiellonów, Zygmunt August, Rzeczpospolita, śmiało powiedzieć można, trochę nie była na to zdarzenie przygotowana. Owszem, dyskutowano te kwestie na sejmach za życia monarchy jeszcze, ale „jakby muchy oganiał", zawsze w kontekście doraźnych politycznych sporów czy przedsięwzięć: w zasadzie nic nie ustalono, rzecz wciąż odkładano, przesuwano, bo, jak to bywa, ważniejsze zagadnienia polityczne na wokandzie były.

Kiedy więc umarł król, powstała ciekawa sytuacja: dosyć spore wyzwanie, jak poradzić sobie w czasach zamieszania, szczególnie że nie tylko „moskiewski", ale i inni sąsiedzi pewnie mieli swoje plany w związku z Koroną. Bezkrólewie zachwiało również systemem sądowym, a przede wszystkim modelem ustroju mieszanego, którego energia opierała się na swoistej politycznej rywalizacji, nieustannie stymulującej do aktywności politycznej w nierównoważącej się równowadze między trzema stanami politycznymi Korony: monarchą, senatem a izbą reprezentantów, czyli sejmem.

7 lipca zmarł król, ale już 17 lipca w Chełmie, zapewne z inicjatywy szlachty miejscowej, odbył się pierwszy w Rzeczypospolitej, jak powiada badaczka tych czasów Ewa Dubas-Urwanowiczowa, partykularny zjazd szlachecki. Kilka dni potem zjechała się do miasteczka Bełz, stolicy swojego województwa, szlachta ziemi bełskiej. Potem, właściwie równolegle w czasie, odbywały się zjazdy szlachty różnych ziem. Zjazdy, wszystko na to wskazuje, przynajmniej te pierwsze, odbywały się samorzutnie. Nie, że zwoływał je wojewoda czy inny odpowiedzialny ktoś. Dopiero po zjeździe w Kaskach 21 października 1572 roku, senatorowie Rzeczypospolitej zaordynowali jakieś konkretne planowe działanie: odbycie sejmików na dzień św. Łucji (13 grudnia), a potem sejm konwokacyjny zwołany na Trzech Króli. Ale co ważne, w Kaskach senatorowie przyłączyli się do szlacheckich konfederacji, widząc w nich zarzewie społecznego, oddolnego, przynoszącego państwu żądany pokój działania. Powiadają: „Przystawając do konfederacyj po wszystkich ziemiach od rycerstwa uczynionych(...)". Wszystko wskazuje więc na to, że pierwsza była inicjatywa społecznego pro publico bono działania oddolnego „braci młodszych".

„Zadzierżenie rzeczypospolitej spólnej"

Zastanówmy się nad tym, co zrobiła owa pierwsza ruska szlachta, nie tylko zjechawszy się do Chełma czy Bełza, ale i zawiązawszy konfederacje, a wreszcie i wypowiadająca się w manifeście. Otóż wszystko wskazuje na to, że zjechała się na wieść o śmierci króla z troski o to, co będzie dalej działo się w państwie. Ale tak samo w celu zawiązania sprzysiężenia, które pozwoli jej na egzekwowanie prawa na swoim terenie. Piszą:

„My, dygnitarze, urzędnicy, rycerstwo i wszystkie stany województwa bełzkiego i jego powiatów (...) wszyscy społem i każdy z osobna za zobopólną wiadomością i zezwoleniem jednostajnem sercami i myślami oznajmujemy tym listem naszem wszytkim wobec i każdemu z osobna, iż (...), widząc, z jakim niebezpieczeństwem rzeczpospolita nasza pod ten czas jest podana i z miłości naszej powinny przeciwko jej o dobrem jej obmyśliwając, wolniej i sami z swej chęci, (...) do miasta Bełza, dniem dwudziestego pierwszego lipca zjechaliśmy się, w którem naśladując przykładu przodków naszych, takieśmy między sobą postanowienie i związek pod wiarą, poczciwościami naszemi dla zadzierżenia wcale rzeczypospolitej spólnej i ziem jej należących i dla pokoju naszego domowego uczynili".

Czy mówią o interesach swoich partykularnych? Czy raczej mówią o programie „zadzierżenia wcale rzeczypospolitej spólnej"?

Dokumenty takie, jak te z pierwszych zjazdów szlachty lokalnej latem 1572 roku, chyba najlepiej pokazują, czym było myślenie polityczne w Rzeczypospolitej i jakie znaczenie mogło mieć pojęcie obywatelskości. Pobudza ruską szlachtę poczucie obowiązku, inspiruje powinność kontynuacji i odpowiedzialności ich, tej generacji interregnum, wobec tego, co zrobili dla kraju ich przodkowie.

Rzeczona szlachta ruska ma ewidentne poczucie praworządności: w dokumentach mówi się wciąż o egzekucji prawa, do głosu dochodzi świadomość, iż „przywileje i wolności" tworzą Rzeczpospolitą. Warto to sobie uzmysłowić: do Bełza nie zjeżdżają się tuzy polityczne, do Bełza zjeżdża się miejscowa szlachta, aby rozmawiać o tym, co należy zrobić, co należy zabezpieczyć w sytuacji, kiedy ich rzecz wspólna wystawiona jest na zagrożenie. Myśli się o tym, już teraz, tu w Bełzie, jak poradzić sobie z posłami od zagranicznych monarchów, którzy już zaczęli swoje „przedwyborcze" działania; myśli się o tym, jak zażegnać niebezpieczeństwo jakiejś dzikiej elekcji, która przemocą mogłaby była zostać narzucona wolnym ludziom, wreszcie myśli się wszak też o całości ziem Korony, wietrząc nagłą możliwość wykorzystania przez kogoś okazji do działań destrukcyjnych.

Ogromnie ważne jest – w tym „co" i „jak" było mówione – podejście dialogiczne: na to, co ma być, jakie formy mają przyjąć konkretne działania, zgodę musi wyrazić ogół szlachty z różnych województw i ziem, najlepiej i najpewniej na forum sejmowym w świetle debaty publicznej, prowadzonej w zgodzie z najlepszym przekonaniem, ile sił intelektualnych stanie. Debata miała być wspólna, bo wspólna była ojczyzna, o której toczyła się rozmowa. Dowodem tego niech będzie fragment z instrukcji poselskiej po sejmiku ruskim w Sądowej Wiszni z 13 grudnia:

„Ale iż jedno nasze województwo ruskie, jako każde insze z osobna, nie może tu na tym zebraniu conclusive modum electionis postanowić, jedno takie, jakie by się wszystkim województwom a ziemiom zgodnie podobał(...)".

Teksty memorandów, manifestów krążyły po kraju i nie bez zdziwienia odnajduje się podobnie zupełnie brzmiące sformułowania, które pojawiają się w dokumentach sygnowanych w różnych ziemiach, jakby dyktował je ten sam człowiek, a chyba powiedzieć można, iż dyktował je ten sam cel i taka sama była przyczyna nie tyle werbalnego, ale przede wszystkim faktycznego działania.

Jeśli więc powiemy, iż w 1572 roku szlachta brała w swoje ręce losy swego państwa, całkiem dosłownie to czyniła i całkiem w duchu, jaki sama sobie w ogniu politycznego istnienia przez kilka wieków wykuła, wynegocjowała, sformułowała.

Portret konny i obywatelski

Obraz szlachcica polskiego województwa bełskiego najlepiej widoczny będzie, gdy odczytamy tekst ślubowania, które złożyła bełska szlachta. Wpierw idzie odpowiedzialność:

„Naprzód ślubujemy i obiecujemy pod wiarą i poczciwościami naszemi mocno stać i trwać w rzeczypospolitej naszej spólnej Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego i ziem jej należących tak jako jej członem w swem własnem ciele, i że nigdy się od niej oderwać, dokąd nam nie telko majętności, ale i gardł naszych stawać będzie, nie dopuściemy i że przeciwko tem wszem nieprzyjaciołom, tak postronnem, jak też (...) wnętrznem, którzy tej rzeczypospolitej ziemie, zamki i insze miasta, miejsca, posiadać i od niej odrywać by chcieli, majętnościami i krwi naszej nie folgując, wszyscy zobopólnie, żadnego nie wyjmując, powstaniemy ku skazie ich(...)".

Potem jest świadectwo praworządności:

„i żadnego za króla i pana swego nie będziem wyznawać, tylko tego, któryby od wszech stanów wszytkiej tej rzeczypospolitej, które do obierania króla podług prawa i zwyczajów należą, którzyby będąc wszyscy przodków naszych obyczajem wezwani, zjechali się albo posły dostateczną mocą posłali porządnie i podług praw i wolności naszych obraz, oznajmion i obwołan beł".

Następnie deklaracja woli odnośnie do wszystkich tych, którzy w mętnej wodzie chcieliby swoją prywatę uskuteczniać:

„Także i przeciwko tem wszytkiem i każdemu z osobna, na gardła i majętności nasze nie oglądając się, powstaniemy, którzyby tak z obcych, jako naszej bez porządnej i wolnej electiej królestwo osieść abo kogo inszego sami przez się bez wolej wszech wwieść i stawić chcieli, abo prawa, własności i złączenia ziem tej rzeczypospolitej albo też stanów jej któreżkolwiek, a zwłaszcza te, które do wolnej i porządnej electiej należą, łamali albo się im upornie i gwałtownie sprzeciwiali(...)"

Na koniec zaś szlachta deklaruje podstawowe zasady ustrojowe swego kraju:

„Tak też przeciwko tem wszystkiem i każdemu z osobna, któryby króla porządnie i wolnie obranego i electiej po zamknieniu jej sprzeciwił się. Obiecując królowi temu to tak obranemu wszelaką wiarę, uczciwość posłuszeństwo i służby przystojne i uczciwe zawżdy oddawać, wszakże tak, iżby on przy koronacyjej wszytkie listy, prawa, przywileje, wolności osób i stanów, tak duchownych, jak świeckich, które od królów i książąt naszych świętej pamięci mamy, nam poprzysiądz i potwierdzić i one trzymać i chować nienaruszenie beł powinien. Także acześmy się dobrowolnie na ten czas pod to ruszenie przeciwko każdemu wyżej opisanem nieprzyjaciołom pod ten czas telko bez króla poddali, ten to król wolnie i porządnie obrany, gdy już po koronacyjej majestat królewski osiedzie nas podług praw i przywilejów naszych starych zachowa, ani tego naszego poddania się pod to ruszenie pod ten czas na potym w obyczaj wwodzić będzie, któreśmy tylko dla tych niebezpieczeństw teraźniejszych dobrowolnie uczynili".

Res publica bowiem polega na tym, że kiedy sytuacja w państwie się pogarsza, obywatele stają do działania. Kiedy się stabilizuje, kiedy instytucje i wszystkie organy państwowe zaczynają działać jak należy, obywatele wracają do swoich warsztatów.

Wiem, brzmi to jak bajeczka, powtarzana w kulturze literackiej polskiej zapewne od XV wieku, o tych różnych Cyncynatach i innych bohaterach antycznych, których wcielenie pojawiało się nad Wisłą, Sanem, Wartą czy Bugiem. Niemniej jednak – jak się okazuje po społecznej akcji 1572 wcale to bajeczką nie było, tylko rzeczywistością.

Bo Rzeczpospolita to pewien stan ducha. Zobowiązania wobec tego, na co się obywatele umawiają, są ważne zarówno w czasie pokoju, jak i w czasie wojny. Skoro umówiliśmy się na troskę o „rzecz wspólną", mamy się o nią starać, a kiedy wymaga tego sytuacja – zginąć nawet bez wielkich słów.

Towarzyszy tej wizji wspólnoty pewna retoryka, pewien język, który tak mną wstrząsnął, kiedy słuchałem tego, co dzieje się na Majdanie. Ten język zakłada pewien patos, swoistą górnolotność. On też albowiem ma do odegrania pewną wychowawczą, paidetyczną funkcję.

Jasne, że można, jeśli tylko się chce, czytając nawet takie dokumenty, jak cytowany wyżej, udawać, że to tylko retoryka przykrywająca wyzysk i interes korporacyjny. Można to wszystko poodwracać, pomieszać, odwrócić proporcje. I ja nawet wiem, po co tak się robi. Tylko czy nakładając swoją niechęć wobec przeszłości, jest się jeszcze badaczem, czy też już tylko raczej ideologicznym strażnikiem współczesnego porządku?

Autor jest poetą, eseistą, krytykiem literackim, kierownikiem Katedry Filologii Polskiej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W latach 2006–2011 był dyrektorem kanału TVP Kultura. Jest autorem tomików poezji: „Partyzant prawdy", „Na końcu wielkiego pola", „Trzecia część". Opracował antologię poezji sarmackiej „Słuchaj mię, Sauromatha". Jest współautorem kilku filmów dokumentalnych

Naród nie czeka, nie słucha – po prostu buduje barykady i szykuje się do obrony. Ceną bywa śmierć, bo całe działanie odbywa się na ulicy, nie przy urnie wyborczej ani nie przed ekranem TV, gdzie „w jego imieniu" szczuci są wzajemnie na siebie i spełniają się w tym szczuciu politycy.

Co popycha „naród" do takiego działania? Mówią „wolność", „wolność", wskazują na Zachód, porusza nimi być może dawno wygasły już w Europie wulkan uczuć i emocji. W wystygłej Europie, w stygnącej Polsce takie uczucia, takie emocje nie zasługują na wielki szacunek, raczej stawia się je w szeregu tych, którym przychodzi tłumaczyć się przed „strategią podejrzeń". Patriotyzm? Ależ on wiedzie do nieuniknionej przemocy! Wymachiwanie własną flagą? Ależ to obraza dla wszelkich wyobrażonych, możliwych, potencjalnych Innych! Koczowanie pod gołym niebem, niedosypianie, wreszcie – śmierć za ojczyznę? Na miłego nam obecnie panującego bożka, ależ to parafiańszczyzna, zacofanie, narracja dawno odrzucona, niemodna, nieatrakcyjna, niebezpieczna! Anachronizm!

Słowo „wolność" albowiem, słowa w rodzaju „śmierć za ojczyznę", słowa takie jak „miłość do swego kraju" jakoś stopniowo znikają z naszego wspólnotowego języka. Ostatnio pewnie były słyszalne głośno na Krakowskim Przedmieściu w gorących miesiącach po Smoleńsku. I zresztą dalej zapewne słyszalne są, ale przeniosły się do katakumb (mam poczucie, że zamieszkiwanych przez większość), ale jako że brzmią w katakumbach, nie słychać ich w telewizji, w uniwersytetach, w szkołach, redakcjach.

Wydaje mi się – a wnioskowanie moje zaprasza do sprzeciwu, jeśli nie mam racji! – że to nasze wykluczające pewną narrację podejście nauczyliśmy się już stosować nie tylko do charakteryzowania siebie – współczesnych, ale tak samo do opisu naszej przeszłości.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni