Trafiała już na indeks cybernetyka i probabilistyka, nie mieli łatwo językoznawcy, a Darwinem gorszył się nie tylko Stach Połaniecki.
Wiedząc to, łatwiej pamiętać, że Dugin i duginięta nie mają monopolu na „geopolitykę". I choć nie tylko w ich rękach jest to dziedzina refleksji, w której nietrudno o uproszczenia, choć czasem wydaje się ona domeną taksówkarzy, w krótkiej rozmowie porządkujących świat za pomocą kawałka sznurka, ekierki i reguł gry w oko („Przeciwko ruskim warto trzymać z Turkami, panie. Ma pan wydać z pięćdziesięciu?"), to przecież syntetyczna prezentacja współczesnego świata – wielości regionów, podmiotów, pól konfliktu i listy łupów – ma swoją wartość. O sporządzeniu dla władcy „raportu o stanie świata" marzyli i Platon, i Justus Lipsius: dziś wiedza taka przydaje się nieco większej ilości osób.
Można jej zaczerpnąć z „Polski na globalnej szachownicy" Adama Balcera i Kazimierza Wóycickiego: przyjrzeć się rankingom siły mocarstw i państw średniej wielkości, najważniejszym kwestiom strategicznym (energetyka, demografia, zmiana układu sił), opisom obecnych i pożądanych relacji Polski z wieloma krajami i regionami. Co prawda „cegły" (BRICS) trochę się osypują, a „Eurabii" zdążyliśmy się już wiele razy przestraszyć, ale ujęcie jako jednej całości „MENA" (Middle East and North Africa) i idea „eurazjatyckich Bałkanów" rozciągających się od Kaukazu po Sinciang to ciekawy koncept, a spolszczone „Chinameryka" i „Chindie" zapadają w pamięć.
Nieostentacyjny, lecz niewątpliwy euroentuzjazm autorów jest do zniesienia, podobnie jak przekonanie o miodzie płynącym z ust Adama Daniela Rotfelda. Cierpliwości wymagają uszczypliwości pod adresem Polaków żyjących „wyobrażeniami wyniesionymi z przeszłości" czy gotowość do polemiki z dominującym jakoby nad Wisłą „przekonaniem, że jednolitość rasowa, etniczna i wyznaniowa jest [naszym] wielkim atutem". Mniejsza o to jednak, skoro większy kłopot autorzy mogą mieć z tezą, że „koszmar polskiego położenia geopolitycznego ostatecznie skończył się w 2004 roku", wraz z przyjęciem do NATO.
W tym właśnie kłopot z prognozami, który, jak chcą złośliwi, skłaniał już nieraz Fukuyamę do marzenia o zmianie nazwiska: zbyt szybko się starzeją, podczas gdy geopolityczne udręki wydają się wiecznie młode. W dniach, kiedy rosyjscy aktywiści masowo sięgają po paszporty łotewskie i ćwiczą przeloty nad Estonią, dyskutowana na łamach książki myśl, by polską lukę demograficzną łatać imigrantami muzułmańskimi z najbliższego nam kulturowo regionu zachodnich Bałkanów, zdaje się tracić na ważności (pomińmy już fakt, że służby specjalne Bośni i Kosowa, nie nadmiernie przecież skuteczne, wiedzą o kilkuset swoich obywatelach, którzy w ostatnich miesiącach zdecydowali się zasilić szeregi ISIS). To jest właśnie nieusuwalne źródło cierpień szachistów: prędzej czy później trafiają na entuzjastów gry w salonowca.