List do Borewicza, czyli skandal proroczy - felieton Bogusława Chraboty

Ta publikacja musiała oczywiście wywołać skandal. Tym bardziej że dość powszechnie było wiadomo, kto się podszywa pod osobę Adolfa Romańskiego.

Publikacja: 11.10.2014 09:00

Co prawda Mirosław Dzielski, bo to on stał za tekstem, nie był wtedy jeszcze liderem Towarzystwa Przemysłowego i ważnym politykiem kształtującej się prawicowej opozycji, ale w kręgach niezależnego Krakowa postacią identyfikowaną i czytelną. Filozofem, autorem słynnego eseju o religijności Sokratesa. Przyjacielem Szpotańskiego i zadeklarowanym antykomunistą.

I to właśnie on pisze list zaadresowany do serialowego porucznika Borewicza, w którym „kupczy polską wolnością"! Tak to przynajmniej na pozór wyglądało. Dlaczego Borewicz? Bo zdaniem Dzielskiego symbolizował nową, pragmatyczną grupę właścicieli Polski Ludowej. Żadnej przaśności; Borewicz był wysportowany, elegancki, otaczał się pięknymi kobietami, na dodatek był skończenie cyniczny, co zapewne przesądziło o wyborze osoby milicjanta. Więc to jemu, nie starym, doświadczonym towarzyszom, Romański proponuje układ. Dość prosty w swojej istocie: wobec potęgującego się kryzysu, w przededniu przewidywanego wybuchu społecznego niezadowolenia, które może zmieść komunistów z powierzchni ziemi, oni sami w imię najlepiej rozumianego własnego interesu winni porzucić resztki ideologii i postawić na kapitalizm. Tylko to umożliwi im zachowanie autorytarnej władzy. Wszystko inne, ludowa rewolucja czy proces demokratyczny, będzie dla nich zabójcze. Co więcej, może pociągnąć za sobą zjawiska niepożądane, a jako że doświadczenie demokratyczne jest Polakom raczej obce, teza, że można rządzić bez politycznej wolności, wydaje się uzasadniona.

Tyle pamflet. Opublikowany w podziemnym „Merkuryuszu Krakowskim i Światowym" ledwo na chwilę przed polskim sierpniem 1980 był proroczy w wielu wymiarach. Po pierwsze, słusznie diagnozował załamanie systemu. Jak jest głębokie i jak powszechna mu towarzyszy niechęć, miało się okazać już kilka tygodni później. Po wtóre, wprowadzał na forum publiczne kwestię restytucji kapitalizmu. Dzielski vel Romański nie mamił Borewicza jakimiś opowiastkami o trzeciej drodze. Nie mamy czasu na eksperymenty – tłumaczył. Polska tonie i to w waszym interesie jest skuteczne ratowanie tego, co zostało. Po trzecie, rozumiał, że komuniści nie są gotowi do politycznych reform wolnościowych. Reżim trzymał się mocno i stan wojenny miał tego rychło dowieść. Po czwarte, wyczuwał, że skrajnie zdemoralizowany system będzie ewoluował w tę właśnie stronę. Towarzysze zaczynali powoli myśleć o uwłaszczeniu się na „wspólnym" majątku. W połowie lat 80. powstawały pierwsze nomenklaturowe spółki, a drzwi do prawdziwego biznesu otworzył im na oścież rząd Mieczysława Rakowskiego. Dziś, z perspektywy czasu, wszystkie te zjawiska wydają się dość oczywiste, ale jak na to wszystko wpadł na przełomie lat 70. i 80. Dzielski? Czy rzeczywiście był to efekt zdolności proroczych? A może po prostu intelektualnej odwagi?

Myślę, że to kwestia tego ostatniego. Dzielski był nie tylko dziedzicem krakowskich Stańczyków z ich lojalizmem i fascynacją pracą pozytywistyczną. Był także bacznym obserwatorem świata. Przemyślał doświadczenie Pinocheta. Obserwował rządy Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Wyciągnął wnioski z zachodniego flirtu demokracji z socjalizmem. Przeanalizował naturę komunizmu i jego nadwiślańskiej inkarnacji. Uznał, że wyzwaniem numer jeden jest ratowanie substancji narodowej, a wiec prywatnej własności, godności ludzkiej pracy, szacunku dla twórczego wysiłku. Komunizm był w jego przekonaniu rakiem niszczącym tkankę społeczną, wartości kulturowe i materialne. Należało go wykorzenić, nieważne czyimi rękami. Niechby to były nawet ręce komunistów. Ta praca wydawała mu się najważniejsza. Dużo bardziej istotna od wolnościowej iluzji i bałaganu, jaki niesie rewolucja.

Wróćmy do pamfletu. List do Borewicza był szeroko dyskutowany, ale uznano go za prowokację intelektualną. Doczekał się wielu polemik, między innymi pióra Lesława Maleszki i Janusza Korwin-Mikkego. Oczywiście z dwóch kompletnie przeciwnych pozycji ideowych. Maleszka dowodził, że ważniejsza jest demokracja. Korwin zgadzał się z Dzielskim. Niestety, w roku publikacji tekstu dyskusja na jego temat trwała dość krótko. Szybko wydarzył się sierpień i większość polemistów spotkała się w ramach struktur nowo narodzonej „Solidarności". Dzielski zaangażował się w prace związku, ale swoich idei nie porzucił, doradzając hutnikom z KRH (Komitet Robotniczy Hutników), jak budować wokół monstrualnej Huty im. Lenina wianuszek prywatnych przedsiębiorstw.

Dylemat z listu do Borewicza powrócił z nastaniem stanu wojennego. Dzielski zerwał wtedy ostatecznie ze związkiem i zaczął powolne budowanie środowiska przedsiębiorców (wtedy mówiło się „prywaciarzy") skupionego wokół Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego. Trzeba było wybierać. Obalać komunizm w walce o wolne związki i demokrację? Czy spierać się z jego warstwą ideową? Walczyć o władzę? Czy wspomagać procesy gnilne w obozie władzy? Dzielski wybrał to drugie. Strajki, manifestacje i uliczne protesty zostawił kolegom z KPN, RMP i podziemnej „Solidarności". Często zastanawiam się nad jego schedą, pytając o trafność diagnozy i pomysłów politycznych.

Niewątpliwie z własnego wyboru był poza opozycyjnym mainstreamem. W sprawie kapitalizmu bezdyskusyjnie miał rację. Przewidział (bardziej pewnie niż sprowokował) kapitalizm polityczny początków III RP i nomenklaturową prywatyzację majątku narodowego. W jednym się pomylił. Nie przyniosła Polsce wybawienia, tylko kłopoty. Do dziś musimy mierzyć się z tym fatalnym dziedzictwem. Nie przewidział też przemian roku 1989 i wielkiego triumfu demokracji, która pozwoliła w pełni rozwinąć kapitalizm. W jego wizji polskich zmian miało być odwrotnie. Czy cud roku 1989 bardzo by go zmartwił? Oczywiście, że nie; myślę, że szedłby w głównym nurcie polskich przemian, dzieląc się z nami swoją mądrością, zdrowym rozsądkiem i spokojną wiarą w sens ciężkiej pracy. Po prostu w środku lat 80. nie starczyło mu optymizmu i wiary. Kto zresztą miał jej na tyle, by wierzyć, że PRL zgaśnie szybciej niż płomień zdmuchniętej świeczki? Widział naszą drogę do wolności dłuższą i bardziej krętą. Ale nie miał wątpliwości w kwestii ostatecznego sukcesu. A zaczęło się wszystko od listu do porucznika Borewicza...

Co prawda Mirosław Dzielski, bo to on stał za tekstem, nie był wtedy jeszcze liderem Towarzystwa Przemysłowego i ważnym politykiem kształtującej się prawicowej opozycji, ale w kręgach niezależnego Krakowa postacią identyfikowaną i czytelną. Filozofem, autorem słynnego eseju o religijności Sokratesa. Przyjacielem Szpotańskiego i zadeklarowanym antykomunistą.

I to właśnie on pisze list zaadresowany do serialowego porucznika Borewicza, w którym „kupczy polską wolnością"! Tak to przynajmniej na pozór wyglądało. Dlaczego Borewicz? Bo zdaniem Dzielskiego symbolizował nową, pragmatyczną grupę właścicieli Polski Ludowej. Żadnej przaśności; Borewicz był wysportowany, elegancki, otaczał się pięknymi kobietami, na dodatek był skończenie cyniczny, co zapewne przesądziło o wyborze osoby milicjanta. Więc to jemu, nie starym, doświadczonym towarzyszom, Romański proponuje układ. Dość prosty w swojej istocie: wobec potęgującego się kryzysu, w przededniu przewidywanego wybuchu społecznego niezadowolenia, które może zmieść komunistów z powierzchni ziemi, oni sami w imię najlepiej rozumianego własnego interesu winni porzucić resztki ideologii i postawić na kapitalizm. Tylko to umożliwi im zachowanie autorytarnej władzy. Wszystko inne, ludowa rewolucja czy proces demokratyczny, będzie dla nich zabójcze. Co więcej, może pociągnąć za sobą zjawiska niepożądane, a jako że doświadczenie demokratyczne jest Polakom raczej obce, teza, że można rządzić bez politycznej wolności, wydaje się uzasadniona.

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów