Co prawda Mirosław Dzielski, bo to on stał za tekstem, nie był wtedy jeszcze liderem Towarzystwa Przemysłowego i ważnym politykiem kształtującej się prawicowej opozycji, ale w kręgach niezależnego Krakowa postacią identyfikowaną i czytelną. Filozofem, autorem słynnego eseju o religijności Sokratesa. Przyjacielem Szpotańskiego i zadeklarowanym antykomunistą.
I to właśnie on pisze list zaadresowany do serialowego porucznika Borewicza, w którym „kupczy polską wolnością"! Tak to przynajmniej na pozór wyglądało. Dlaczego Borewicz? Bo zdaniem Dzielskiego symbolizował nową, pragmatyczną grupę właścicieli Polski Ludowej. Żadnej przaśności; Borewicz był wysportowany, elegancki, otaczał się pięknymi kobietami, na dodatek był skończenie cyniczny, co zapewne przesądziło o wyborze osoby milicjanta. Więc to jemu, nie starym, doświadczonym towarzyszom, Romański proponuje układ. Dość prosty w swojej istocie: wobec potęgującego się kryzysu, w przededniu przewidywanego wybuchu społecznego niezadowolenia, które może zmieść komunistów z powierzchni ziemi, oni sami w imię najlepiej rozumianego własnego interesu winni porzucić resztki ideologii i postawić na kapitalizm. Tylko to umożliwi im zachowanie autorytarnej władzy. Wszystko inne, ludowa rewolucja czy proces demokratyczny, będzie dla nich zabójcze. Co więcej, może pociągnąć za sobą zjawiska niepożądane, a jako że doświadczenie demokratyczne jest Polakom raczej obce, teza, że można rządzić bez politycznej wolności, wydaje się uzasadniona.
Tyle pamflet. Opublikowany w podziemnym „Merkuryuszu Krakowskim i Światowym" ledwo na chwilę przed polskim sierpniem 1980 był proroczy w wielu wymiarach. Po pierwsze, słusznie diagnozował załamanie systemu. Jak jest głębokie i jak powszechna mu towarzyszy niechęć, miało się okazać już kilka tygodni później. Po wtóre, wprowadzał na forum publiczne kwestię restytucji kapitalizmu. Dzielski vel Romański nie mamił Borewicza jakimiś opowiastkami o trzeciej drodze. Nie mamy czasu na eksperymenty – tłumaczył. Polska tonie i to w waszym interesie jest skuteczne ratowanie tego, co zostało. Po trzecie, rozumiał, że komuniści nie są gotowi do politycznych reform wolnościowych. Reżim trzymał się mocno i stan wojenny miał tego rychło dowieść. Po czwarte, wyczuwał, że skrajnie zdemoralizowany system będzie ewoluował w tę właśnie stronę. Towarzysze zaczynali powoli myśleć o uwłaszczeniu się na „wspólnym" majątku. W połowie lat 80. powstawały pierwsze nomenklaturowe spółki, a drzwi do prawdziwego biznesu otworzył im na oścież rząd Mieczysława Rakowskiego. Dziś, z perspektywy czasu, wszystkie te zjawiska wydają się dość oczywiste, ale jak na to wszystko wpadł na przełomie lat 70. i 80. Dzielski? Czy rzeczywiście był to efekt zdolności proroczych? A może po prostu intelektualnej odwagi?
Myślę, że to kwestia tego ostatniego. Dzielski był nie tylko dziedzicem krakowskich Stańczyków z ich lojalizmem i fascynacją pracą pozytywistyczną. Był także bacznym obserwatorem świata. Przemyślał doświadczenie Pinocheta. Obserwował rządy Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Wyciągnął wnioski z zachodniego flirtu demokracji z socjalizmem. Przeanalizował naturę komunizmu i jego nadwiślańskiej inkarnacji. Uznał, że wyzwaniem numer jeden jest ratowanie substancji narodowej, a wiec prywatnej własności, godności ludzkiej pracy, szacunku dla twórczego wysiłku. Komunizm był w jego przekonaniu rakiem niszczącym tkankę społeczną, wartości kulturowe i materialne. Należało go wykorzenić, nieważne czyimi rękami. Niechby to były nawet ręce komunistów. Ta praca wydawała mu się najważniejsza. Dużo bardziej istotna od wolnościowej iluzji i bałaganu, jaki niesie rewolucja.
Wróćmy do pamfletu. List do Borewicza był szeroko dyskutowany, ale uznano go za prowokację intelektualną. Doczekał się wielu polemik, między innymi pióra Lesława Maleszki i Janusza Korwin-Mikkego. Oczywiście z dwóch kompletnie przeciwnych pozycji ideowych. Maleszka dowodził, że ważniejsza jest demokracja. Korwin zgadzał się z Dzielskim. Niestety, w roku publikacji tekstu dyskusja na jego temat trwała dość krótko. Szybko wydarzył się sierpień i większość polemistów spotkała się w ramach struktur nowo narodzonej „Solidarności". Dzielski zaangażował się w prace związku, ale swoich idei nie porzucił, doradzając hutnikom z KRH (Komitet Robotniczy Hutników), jak budować wokół monstrualnej Huty im. Lenina wianuszek prywatnych przedsiębiorstw.
Dylemat z listu do Borewicza powrócił z nastaniem stanu wojennego. Dzielski zerwał wtedy ostatecznie ze związkiem i zaczął powolne budowanie środowiska przedsiębiorców (wtedy mówiło się „prywaciarzy") skupionego wokół Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego. Trzeba było wybierać. Obalać komunizm w walce o wolne związki i demokrację? Czy spierać się z jego warstwą ideową? Walczyć o władzę? Czy wspomagać procesy gnilne w obozie władzy? Dzielski wybrał to drugie. Strajki, manifestacje i uliczne protesty zostawił kolegom z KPN, RMP i podziemnej „Solidarności". Często zastanawiam się nad jego schedą, pytając o trafność diagnozy i pomysłów politycznych.