Dlaczego baseball fascynuje USA?

Mecz trwa trzy godziny, ale czas czystej gry to zaledwie kilkanaście minut. Mimo to Amerykanie pielgrzymują na stadiony już od ponad stu lat. Podziwiali Babe Rutha i Joe DiMaggio. Dlaczego baseball fascynuje USA?

Aktualizacja: 09.01.2015 11:11 Publikacja: 09.01.2015 00:00

Joe DiMaggio (z prawej) – legenda New York Yankees i mąż Marilyn Monroe. Urodził się 100 lat temu

Joe DiMaggio (z prawej) – legenda New York Yankees i mąż Marilyn Monroe. Urodził się 100 lat temu

Foto: AFP

Dobre pytanie na nowy rok: dlaczego ze wszystkich sportów to właśnie baseball Amerykanie uczynili religią?

Pisanie o baseballu w polskiej gazecie może się wydać zawracaniem głowy, ale nadarza się wyjątkowa okazja: sto lat temu zadebiutował w lidze amerykańskiej Babe Ruth, uznawany za zawodnika wszech czasów, a parę miesięcy później, w tym samym 1914 roku, urodził się legendarny Joe DiMaggio. W ubiegłym roku ich śladem – dosłownie, bo do New York Yankees, klubu, w którym obaj grali – podążył Artur Strzałka, 19-latek z Rybnika, czyli naszego baseballowego zagłębia. Czy Strzałka zrobi karierę, to się dopiero okaże – na razie ćwiczył głównie na Dominikanie, gdzie Yankees mają ośrodek treningowy.

Baseball nie ma już za oceanem statusu sportu nr 1, który utracił na rzecz futbolu amerykańskiego, ale ciągle przyciąga tłumy fanów na stadiony i przed telewizory. Zawodnicy zarabiają wielkie pieniądze, a pierwszą piłkę w ważnych meczach rzuca prezydent USA. Co widzą Amerykanie w tej dziwnej grze?

Sprawa ma się tak: mecz trwa zwykle około trzech godzin, ale w sumie niewiele się dzieje. Czas czystej gry wynosi – uwaga – kilkanaście minut! Oto pałkarz stara się trafić w piłkę rzucaną przez miotacza, co raz się udaje, a raz nie – wygląda więc dość nieporadnie. Pozostali zawodnicy i trybuny ożywiają się, dopiero gdy pałkarz wreszcie trafi. Wtedy rozpoczyna się akcja, która trwa całe... kilka sekund. Nuda. Obserwując trybuny, można dojść do wniosku, że ten pogląd podzielają amerykańscy widzowie: trwa mecz, a oni, jakby nigdy nic, pielgrzymują po stadionie, sprawiają wrażenie, jakby byli zainteresowani wszystkim – hot dogami, chipsami, piwem – tylko nie rywalizacją zawodników. Do tego przepisy gry wydają się tak skomplikowane, że ciężko cokolwiek zrozumieć.

Historia i legendy

Baseball nie jest amerykańskim wynalazkiem. Europejczycy mieli podobne zabawy już w średniowieczu. Do Ameryki dotarły one za sprawą angielskich kolonistów. A może zaczęło się od batos – gry północnoamerykańskich Indian? Tak czy inaczej, w koloniach uprawiano lokalne odmiany gry z użyciem piłki i pałki, które nieco się od siebie różniły, ale w gruncie rzeczy były podobne. Nazwa baseball zaczęła się pojawiać około 1840 roku, kiedy to chorągiewki, z którymi zderzali się zawodnicy, zostały zastąpione przez zakreślone pola zwane bazami (ang. bases). W 1845 roku powstał w Nowym Jorku pierwszy klub baseballowy – Knickerbockers Baseball Club. Komitet regulaminowy powołany przez klub ustalił wkrótce zasady, które w przybliżeniu obowiązują do dziś. Pierwszy mecz według tych zasad rozegrano niedługo potem – Knickerbockers zmierzyli się z innym nowojorskim klubem.

Połowa XIX wieku to również początek funkcjonującej do dziś mody baseballowej: jako nakrycia głowy używano wtedy kapelusika z małym rondem, dopiero potem pojawiła się charakterystyczna czapka z daszkiem, popularna bejsbolówka. W 1869 roku pierwsza drużyna – Cincinnati Red Stockings – przeszła na zawodowstwo, dwa lata później powstała zawodowa federacja.

W 1876 roku powołano do życia National League, a ćwierć wieku później powstała American League. Obie przetrwały do dziś (skupiają po 15 drużyn podzielonych na trzy dywizje) i razem tworzą Major League Baseball (MLB). Zwycięzcy lig mierzą się co roku w World Series, czyli finale całych rozgrywek.

Gracz uznawany za najlepszego w historii, czyli George Herman „Babe" Ruth, nie wyglądał jak heros, był to raczej misiowaty pan z brzuszkiem, co można zobaczyć choćby na jego stronie internetowej, która ma się dobrze, choć Ruth nie żyje od prawie 70 lat, a sławę zyskał w latach 20. minionego wieku.

Ruth podobno objadał się hot dogami, które popijał dużą ilością piwa. Nie przeszkadzało mu to być wybitnym zawodnikiem, rekordzistą w liczbie home runów (efektownych uderzeń, po których pałkarz obiega wszystkie bazy i zdobywa punkt). Grał w Boston Red Sox, ale kiedy nie dostał żądanej podwyżki, przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie zapotrzebowanie na bilety tak wzrosło, że trzeba było budować nowy stadion. Stąd wzięło się określenie „Stadion, który zbudował »Babe« Ruth". Nowy idol Yankees poprowadził ich do tytułów, a Red Sox ukarał klątwą – przez 86 lat po jego odejściu nie mogli zdobyć mistrzostwa (udało się dopiero dziesięć lat temu).

Dwa lata po tym, gdy Yankees pożegnali Rutha (1934), zakontraktowali Joe DiMaggio. Jego ojciec był rybakiem, imigrantem z Sycylii. Joseph Paul urodził się już w Stanach, w małym miasteczku w Kalifornii. Swoją szansę dostrzegł w baseballu i wykorzystał ją w iście amerykański sposób. Jako pierwszy w historii podpisał z Jankesami kontrakt wart 100 tysięcy dolarów rocznie. Potem seryjnie zdobywał mistrzowskie tytuły, ale na tym się nie skończył jego amerykański sen. Po zakończeniu kariery poślubił Marilyn Monroe, z którą rozwiódł się w tym samym roku (1954), choć podobno kochał ją do końca życia.

Sam żył długo, zmarł 15 lat temu. DiMaggio został utrwalony w słynnej piosence „Mrs Robinson" z filmu „Absolwent" oraz w książce Ernesta Hemingwaya „Stary człowiek i morze": „Chciałbym zabrać ze sobą na łódkę wielkiego DiMaggio – powiedział starzec. – Mówią, że jego ojciec był rybakiem. Może był tak samo biedny jak my i mógłby nas zrozumieć".

Z wielu znakomitych zawodników warto jeszcze wspomnieć o Stanie Musiale, legendzie Saint Louis, którego pomnik stoi przed halą Cardinals. Swojsko brzmiące nazwisko nie powinno dziwić – jego ojciec pochodził z Kutna. Z kolei Jackie Robinson był pierwszym czarnoskórym w lidze, która przez lata była zamknięta dla Murzynów. Zadebiutował w 1947 roku. Przeszedł piekło na stadionach, gdzie nie tolerowali go nie tylko kibice, ale nawet inni zawodnicy.  W niektórych restauracjach odmawiano mu obsługi. Mimo wszystko dał radę. Nie tylko przetarł szlak swoim licznym następcom, ale też okazał się wybitnym graczem.

Marzenie z dzieciństwa

W Stanach wielu ojców ćwiczy z synami łapanie piłki w charakterystyczną rękawicę. Jest to ceremonia, z której rodzi się dziecięce marzenie, aby kiedyś wystąpić przed pełnym stadionem. I to marzenie wraca po latach. Może właśnie tu tkwi sekret popularności baseballu? Weźmy film „Pole marzeń". Oto główny bohater słyszy nagle tajemniczy głos, który każe mu zamienić pole kukurydzy w boisko baseballowe. Tak też czyni i wkrótce pojawiają się na nim wybitni baseballiści z zaświatów. Brzmi to jak komedia, pastisz, a tymczasem mamy do czynienia z filmem serio. Główne role zagrali Kevin Costner i Ray Liotta, a Amerykanie podeszli do obrazu z nabożeństwem, może słusznie, bo był to – jak się wyraził jeden z krytyków – film religijny, w którym religią jest baseball. Opiewają tę grę również pisarze: „Calico Joe" Johna Grishama jest wyznaniem miłości do baseballu.

Kiedy w 1993 roku, u szczytu sławy, Michael Jordan zakończył koszykarską karierę (potem się okazało, że tylko przerwał), wkrótce zaczął trenować baseball. Nie szło mu tak, jak sobie wyobrażał. Pewnego razu zagrał jednak wyjątkowo dobry mecz. Problem w tym, że był to sparing, nic nieznacząca rozgrywka. Tymczasem Jordan zwierzył się znajomemu dziennikarzowi, że był to być może najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Dacie wiarę? Mówił to koszykarz uznawany za najlepszego w historii, który osiągnął wszystko. Ostatecznie baseballowa przygoda Jordana skończyła się fiaskiem. Kilkanaście lat później jego wielki przeciwnik z koszykarskich parkietów – Magic Johnson – wraz z grupą inwestorów kupił Los Angeles Dodgers za 2 mld dolarów, czyniąc ją najdroższą sportową drużyną świata.

W MLB są olbrzymie pieniądze, ale one nie grają: w 2002 roku menedżer Billy Beane poprowadził Oakland Athletics do 20 zwycięstw z rzędu. Stało się tak mimo braku wielkich pieniędzy, za to dzięki wykorzystaniu analiz komputerowych do oceny zawodników. Wówczas była to metoda pionierska. Opowiada o tym znakomity film „Moneyball" z Bradem Pittem w roli głównej.

W ubiegłym roku do wielkiego finału dotarli słabi (teoretycznie) i biedni (faktycznie) Kansas City Royals, którzy od prawie 30 lat w ogóle nie grali w play off. W finale zmierzyli się z San Francisco Giants. Przegrali, ale dopiero po siedmiu meczach. – I jak tu nie traktować baseballu uczuciowo? – pyta bohater filmu „Moneyball". Amerykanie wydają się podzielać ten pogląd.

Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu